26.02.2009

Dzisiaj muszę się pochwalić swoimi zdolnościami kulinarnymi, bo moja rodzina nadal uważa, że u mnie występuje ich kompletny brak 😛 Otóż ten tydzień w Rosji to tzw. Maslenica, czyli prawosławne ostatki, podczas których wszyscy objadają się blinami (rosyjskimi naleśnikami) i w związku z tym Rachel zaprosiła mnie i Betty do siebie na robienie blinów. Jako, że to była jej inicjatywa, no i jej kuchnia, nie wtrącałam się do procesu przygotowania tychże. Kiedy Rachel nie za bardzo mogła poradzić sobie z patelnią, która pewnie pamięta czasy Lenina, zaczęła jej pomagać Betty. Bliny wychodziły im okropne, tzn. żaden nie zachował się w jednym kawałku. Wtedy powiedziałam, że kolejną serię zrobię ja – popatrzyłam na miksturę, wywnioskowałam, że po prostu brakuje jednego jajka i dlatego bliny się rozwalają, no i wszystkie następne były już piękne… (dodam, że swoje pierwsze naleśniki w życiu zrobiłam dopiero jakiś rok temu, ale widocznie oprócz doświadczenia trzeba i mieć głowę!).

Pozostając przy temacie kulinariów – ostatnio jadłam język z chrzanem, przygotowany przez moją bab. Tak średnio mi smakował. Wciąż sobie wyobrażałam ten język u jeszcze żywej krowy, może dlatego…

Rachel mieszka tylko trzy stacje od szkoły, załatwiła sobie mieszkanie przez Rosjanina, przyjaciela rodziny, mieszka z 27-letnią dziennikarką (której akurat nie było w domu). Mieszkanie jest po prostu niewiarygodnie zagracone, stare i brudne, dlatego wcale jej nie zazdroszczę. Betty za to jak zwykle ma fuksa (w Pietrozawodsku mieszkała u pary z jeszcze jedną studentką, nad samym jeziorem, w centrum miasta), mieszka z rodziną, dzięki temu, że uczy ich córkę angielskiego, płaci mniej za mieszkanie.

Komentowanie zamknięte.