Psia jucha, ale się rozchorowałam. Nie poszłam na zajęcia, jutro pewnie też nie pójdę, o spotkaniu z rosyjskimi studentami mogę zapomnieć, wszystkie plany pogrzebane :/ Jeszcze wieczorem wszystko było OK, choć miałam jakieś podejrzane szmery w płucach, a w nocy taka gorączka mnie dorwała i bóle mięśni, że połowy nie przespałam. Najbardziej śmieszy mnie fakt, że akurat wczoraj John żartem powiedział, kiedy nie chciałam się zapisać do przychodni w brytyjskiej ambasadzie, że taki właśnie jest sposób myślenia Polaków: na pewno wszystko będzie dobrze i nic mi się nie przytrafi. No tak, bo wolę nie liczyć się z koniecznością płacenia głupich £75 (prawie 400 zł!!!) za wizytę u lekarza… Serio, takie są tutaj ceny. Podobno prywatne kliniki (jest kilka, europejska, amerykańska) są jeszcze droższe.