Jak drugi tydzień w Moskwie? Przeleżałam go w łóżku… Nigdzie nie wychodziłam i nie byłam przez cały tydzień na zajęciach. Nie byłam tak chora od liceum :/ Za to wydaje mi się, że Facebook znam cały wzdłuż i wszerz. Odkryłam zabawną grupę o nazwie „I lived with a khozyaika”, w której Brytyjczycy dzielą się wspomnieniami na temat swoich choziajek. Szczególnie rozbawił mnie wątek na temat pozbawiania się tego ogromnego kłopotu, jaki stanowiło… jedzenie serwowane przez choziajki 🙂 Czego to co niektórzy nie wyprawiali: chowali jedzenie po szafach, przychodzili na posiłki w bluzach z kieszeniami i plastikowymi woreczkami albo zaopatrywali się w serwetki, w których potem wynosili tyle, ile się dało zgarnąć z talerza pod nieobecność gospodyni, karmili kota, no i oczywiście klasyką było spuszczanie jedzenia w klozecie… Ja miałam to szczęście (mowa tu oczywiście o Pietrozawodsku), że mogłam dokarmiać Irmoczkę, a i zdarzało się, że kasza ze śniadania wylądowała parę razy w koszu na śmieci (na klozet się nie odważyłam, bo słyszałam, że z tego mogą być problemy… jak się coś zatka) – a ta kasza nie była taka zła, tylko że jakoś pod koniec mojego pobytu moja bab straciła wenę i serwowała mi ją na śniadanie właściwie codziennie przez dwa tygodnie…