Tydzień pełen wrażeń. Aż trzy razy byłam w Krużce (mówiłam, że to będzie mój drugi dom), raz u Moniki, a raz u A.S. W środę i czwartek w Moskwie był przejazdem Tim, który spędza swój drugi semestr w Wołgogradzie (dla nieuświadomionych, dawniej Stalingrad, dla studenta historii miejsce bardzo inspirujące). Poleciał z Moskwy do Brisbane w Australii na ślub swojego starszego brata, wracać będzie również przez Moskwę, więc może zobaczymy się ponownie. Ojciec zarezerwował Timowi pokój w czterogwiazdkowym hotelu o nazwie Kosmos (i jest zaprawdę kosmiczny, zamieszczę później zdjęcie na Picasaweb), widać, że jego architekci mieli megalomańskie aspiracje: ma 25 pięter i mieści 1777 pokoi! I jeszcze ten styl z lat 80… Tak więc we środę byliśmy na piwie z paroma znajomymi, a we czwartek pochodziliśmy sobie wokół Kremla, w końcu zobaczyłam słynny Plac Czerwony, GUM i tym podobne. Nie miałam za bardzo natchnienia do robienia zdjęć, to miejsce jest tak olbrzymie, że powinnam mieć chyba aparat do robienia zdjęć panoramicznych…
Wołgograd jest o wiele bardziej na południe od Moskwy, więc klimat jest o wiele cieplejszy. Będą tam mieć niezłe upały w maju i w czerwcu. Jest to całkiem sporo miasto, około miliona mieszkańców. Studentów jest tylko ośmioro, więc dobrze, że nie zdecydowałam się na wybór tego miasta (ani Twieru i Jarosławlia), bo taka liczba studentów oznacza, że wszyscy są w jednej grupie, niezależnie od poziomu, więc poziom całej grupy byłby dla mnie stanowczo za niski.
Swoją drogą stwierdziliśmy z Timem po dłuższym obadaniu bilbordu w metrze, że matrioszki to jednak matka z szóstką dzieci! A tych panów-inwalidów w żołnierskich mundurach to jest chyba cała szajka, widziałam już trzech!
Wracając codziennie późno do domu zwróciłam uwagę na to, jak dużo milicjantów jest w Moskwie. Można zobaczyć przynajmniej kilku na każdej stacji metra. Pewnie co czwarty obywatel Moskwy to milicjant. W innym kraju, takim jak Anglia, zwiększyłoby to moje poczucie bezpieczeństwa, lecz tutaj jest wręcz odwrotnie – wiem, że ci milicjanci są tu nie po to, żeby zapewniać bezpieczeństwo mieszkańcom miasta, lecz po to, by dopilnować przestrzegania niedemokratycznych i biurokratycznych przepisów, i interesów swoich (poprzez wymuszanie łapówek za przymykanie oczu) oraz tych, którzy na tej biurokracji zarabiają (wszelkiego rodzaju papierki można sobie tutaj załatwić odpłatnie, musi to być olbrzymia industria). Tak więc milicjanci głównie stoją przy eskalatorach i wyłapują tych, którzy na przykład mają ciemniejszą karnację, czyli mogą być nielegalnymi imigrantami. Roboty zapewne mają po uszy, bo w Moskwie jest prawdopodobnie ok. 3 milionów nielegalnych imigrantów… (dokładnych liczb nikt nie zna). Przybywają głównie z krajów WNP takich jak Tadżykistan, Uzbekistan i Kirgistan.
Niedługo są moje dwudzieste czwarte urodziny, a ja nadal wyglądam na nieletnią. Wczoraj, gdy szłam do A.S., poprosiła mnie o kupienie jej butelki wódki i Coli. Przy kasie poproszono mnie o paszport… Nikt o czymś takim wśród naszych studentów nie słyszał i nigdy nie zdarzyło się to nikomu w Pietrozawodsku, bo – w o wiele większym stopniu niż w Polsce – nadal nie przestrzega się zakazu sprzedaży alkoholu nieletnim.