01.04.2009

Prima Aprilis, a ja dostałam taką wspaniałą – i prawdziwą – wiadomość! Skończyła się moja finansowa niedola i harowanie w wakacje po siedem dni w tygodniu, bo dostałam od brytyjskiego rządu kredyt i stypendium na koszty utrzymania, a UCL dorzucił do tego automatycznie swoje stypendium. I pomyśleć, że dwa lata żyłam w niewiedzy i nie sądziłam, że te pieniądze mi się należą. Dopiero rozmowa z inną polską studentką mi to uzmysłowiła, potem Kamil z kimś też o tym rozmawiał, aż w końcu zebraliśmy się do kupy i w lutym, gdy byłam w Londynie, złożyliśmy papiery. Trzeba było poczekać aż osiem tygodni, ale w końcu doczekaliśmy się. Szkoda, że pieniądze z poprzednich dwóch lat są nie do odzyskania, szczególnie, że dla Kamila to ostatni rok studiów licencjackich, więc w przyszłym roku już się nie załapie (studia magisterskie nie są objęte taką pomocą finansową, choć czasem można się załapać na różnego rodzaju stypendia i zapomogi; nie jest to jednak takie proste). Za to ja mogę liczyć na prawie taką samą sumę w przyszłym roku. Oczywiście to oznacza powiększenie mojego zadłużenia o kolejne tysiące funtów, ale i tak taki kredyt lepszy niż komercyjny, bo oprocentowanie jest tylko na poziomie inflacji. I tak myślę, że reguły są dziwne – dlaczego akurat ludzie, którzy przyjechali do Anglii do pracy mogą dostawać ten kredyt i stypendium, a inni nie? Może chodzi o to, żeby dać takim osobom szansę na edukację, ale z drugiej strony, i tak muszą pracować przez cały okres studiów, żeby nadal się kwalifikować! Dziwna sprawa. Tak czy inaczej trik był prosty – zmienić swój status ze studenta EU (który otrzymuje tylko kredyt na czesne i nic więcej) na pracownika migracyjnego – i przysługuje nam wszelka pomoc od rządu (i uniwersytetu).

Komentowanie zamknięte.