Dzisiaj byliśmy w Brytyjskiej Ambasadzie. Postraszono nas tam soplami spadającymi z dachów i zabijającymi średnio kilka osób rocznie oraz bezpańskimi psami gryzącymi Bogu ducha winnych przechodniów i rozsiewających wściekliznę. W efekcie dzisiaj w nocy śnił mi się bezpański pies. Przestrzegano nas też przed bandytami dorzucającymi narkotyki do drinków i innymi metodami rabunku, a także przed szalonymi rosyjskimi kierowcami i chaosem na drogach. O dziwo z informacji, którą nam podano, wynika, że w Moskwie wodę z kranu można spokojnie pić i nie grozi to dyzenterią ani żadnym innym choróbskiem. Spędziliśmy na tym wszystkim kilka godzin, w domu byłam o 17.00, w związku z czym nie poszłam już do Pałacu Kultury, gdzie zapraszał nas Oleg, tylko zostałam w domu.
BTW dużo Rosjan zapewniało mnie, że nie powinnam mieć problemu ze znalezieniem pracy korepetytora angielskiego, mimo, że nie jestem „nosicielem”, jak to oni nazywają („nositel’), czyli native speakerem. Katie dała mi numery do dwóch agencji pracy, podobno w ten sposób dużo osób znalazło pracę. Zauważyłam, że faktycznie prawie wszyscy pracują. Colin zapewniał mnie, że skoro nawet X. (nie będę podawać imienia) ze swoim tragicznym polskim akcentem może nauczać angielskiego, to czemu i ja nie. No ale on to ma tutaj opinię podrywacza, więc pewnie wszystkie jego komplementy typu „nigdy po akcencie bym nie zgadł, że jesteś Polką” można zaliczyć do standardowych tekstów w jego wykonaniu 😉 Ach no i poznałam Johna „Pepe”, który dwa lata mieszkał w Polsce, studiuje polski i rosyjski, i po polsku mówi tak okropną mieszanką polsko-rosyjską, że aż uszy bolą (choć uparcie twierdzi, że wcale to a wcale te języki mu się nie mylą) 🙂