Dzisiaj był ruskij czaj, czyli pożegnalna impreza w szkole dla tych wszystkich, którzy skończyli już naukę w Moskwie. Każda grupa przygotowała małe przedstawienie / grę, wszyscy studenci dostali dyplomy i małe podarki, nauczyciele bukiety kwiatów, było dużo przemówień i podziękowań, no i oczywiście herbata (czaj), ciasteczka, przekąski, owoce. Około trzynastu studentów, w tym ja, zostaje jeszcze na dwa tygodnie, jako że przyjechaliśmy do Moskwy tylko na jeden semestr (18 tygodni), który kończy się 19. czerwca. W związku z tym nie dostaliśmy jeszcze dyplomów i chociaż braliśmy we wszystkim udział, nie czułam się za bardzo częścią całego wydarzenia. Myślę, że to wielka szkoda, że 18-tygodniowy i 36-tygodniowy program nie są tak zsynchronizowane, żebyśmy kończyli w tym samym momencie, bo nie wydaje nam się „sprawiedliwe”, że z jednej strony dokładaliśmy się do prezentów dla nauczycieli, braliśmy udział w przedstawieniach i tak dalej, a z drugiej strony, spędzimy tu jeszcze dwa tygodnie, więc de facto przyjdzie nam żegnać się z nauczycielami jeszcze raz, ale już bez żadnej pompy, bo dla nas nie będzie ruskiego czaju.
Wieczorem część z nas, nie wszyscy, bo dużo osób wylatywało z Moskwy następnego dnia, w związku z czym musiały się spakować, poszła na pożegnalną imprezę. Tutaj ponownie miałam uczucie, że jestem bardziej obserwatorem niż uczestnikiem wydarzeń, gdyż mieszkam w Moskwie od lutego, a nie od września, w związku z czym nie zżyłam się z nikim tak bardzo i nie miałam łez w oczach z powodu wyjazdu moich znajomych, szczególnie, że jak już wspominałam na początku, byli już oni pogrupowani w kliki, szczególnie ci z Glasgow i Birmingham, i nie zależało im na przyjmowaniu do swojego grona nowych znajomych. No ale cóż, alkohol czyni cuda – żegnały się ze mną osoby, które słowa ze mną nie zamieniły przez całe cztery miesiące, i pewnie nawet nie znały mojego imienia, wszyscy także obiecywali sobie odwiedzać się w Wielkiej Brytanii, choć wiadomo, jak to potem bywa…