Naprawdę się cieszę, że tak często odwiedzają mnie znajomi, dzięki nim chce mi się chodzić po Moskwie i odkrywać nowe miejsca. Ewka tak jak obiecała wpadła na dwie noce, ale w związku ze wspomnianym wcześniej Dniem Rosji przyjechała już w czwartek i wyjechała do St. Petersburga w sobotę wieczorem. Przyjechała razem ze swoją koleżanką, też Pauliną, która tak jak my studiuje w SSEES w Londynie. Obie wybrały się prywatnie do St. Petersburga na dwa tygodnie nauki języka.
Zapewniałam je, że podróż pociągiem to jedno z niezapomnianych doświadczeń, które trzeba przeżyć w Rosji. No i miałam rację – na pewno kupowanie biletów było dla nich bardzo pouczającym doświadczeniem ;D Najpierw chciały przyjechać tylko na jedną noc, więc kupiły bilet powrotny na jedną noc. Potem stwierdziły, że jednak zostaną na dwie nocy, więc wymieniły bilety. Będąc już w Moskwie zauważyły, że kupiły bilety powrotne na sobotę nie z Moskwy do Pitera, lecz… z St. Petersburga do Moskwy! 😀 Musiały wymieniać bilety jeszcze raz – kolejna wizyta na dworcu, kolejna godzinna kolejka, kolejna strata pieniędzy… Oj dogadać się z paniami kasjerkami to nie taka prosta sprawa 🙂
Z Pauliną był taki problem, że jej zainteresowania trochę się odróżniają od naszych – tj. chciała przede wszystkim odwiedzać ekskluzywne kluby i restauracje i ogólnie, jak to się nazywa, się lansować. Pierwszego dnia spotkałyśmy się wieczorem w Parku Pobiedy, gdzie piłyśmy sobie piwko, a potem dałyśmy się namówić Paulinie, żeby spróbować pójść do klubu Pasha, do którego ona na ogół chodzi w Londynie ze swoimi noworuskimi koleżankami z SSEES (na SSEES dużo jest takich Rosjan). Głównie się zgodziłam dlatego, że i tak byłam przekonana, że nas nie wpuszczą, bo ja byłam ubrana w trampki, sztruksowe spodnie i bawełniany podkoszulek, a o „face control” (kontrola na bramce, trzeba być glamurnym, żeby wejść do klubu) w Moskwie się już dużo nasłuchałam (jak już wspominałam, sporo naszych studentów lubiło chodzić do klubów). Oczywiście nas do Pashy nie wpuszczono, co mnie i Ewkę bardzo ucieszyło – na zewnątrz było wystarczająco przyjemnie, w ogrodzie Aleksandrowskim przy Kremlu tłumy ludzi siedziały wokół fontann i na trawie, była ciepła, jasna noc…
(W małym przydrożnym kiosku z hot dogami kupiłyśmy sobie rolle, które okazało się najohydniejszym rosyjskim kulinarnym wynalazkiem, jaki sobie można wyobrazić – parówka od hot doga zawinięta w ciasto od tortilli, z ziemniaczanym puree, smażoną cebulką i ogórkami kiszonymi… Bleeee).
Ale Paulina się nie poddawała, uparła się, żeby znaleźć kolejny klub, tym razem w okolicy Kitaj Goroda. Zaprowadziłam je więc do Kitaj Goroda, bo wiedziałam, jak tam dojść, ale dalej kazałam jej radzić sobie samej. Próbowała zorientować się na podstawie mapy, potem podeszłyśmy spytać się o kierunek taksówkarzy, ale nic nie pomogło. W tym momencie podeszło do nas dwóch obcokrajowców i spytało się ładnym rosyjskim, czy nie wiemy, gdzie znajduje się taki a taki klub. Paulina przekonała ich, żeby się wybrać do tego, gdzie ona chciała pójść – zgodzili się dosyć łatwo, i całą piątką wzięliśmy gypsy cab i podjechaliśmy do Kultu. Niestety pewnie z tego powodu, że była tam czwartkowa noc, było tam dosyć pusto, więc zostaliśmy tylko na jednego drinka, a potem zdecydowaliśmy się podjechać do Propagandy. Nie pamiętam, czyj to był pomysł. Co mnie śmieszy to fakt, że unikałam tego miejsca przez cały rok – to właśnie tutaj część naszych studentów chodziła akurat w każdy czwartek. I jak tylko wyjechali, to w pierwszy czwartek z brzegu trafiłam tam ja ;D I to jeszcze na dodatek wpuszczono mnie w trampkach i sztruksach… Może ten face control akurat tam nie jest taki ostry? Nie mam pojęcia. Tak czy inaczej nigdy nie przekonam się do klubów, tych ciemnych, przeraźliwie głośnych miejsc, w których gęstość zaludnienie jest większa niż w Seulu, a wszelaka konwersacja jest niemożliwa, można się tylko ocierać o innych ludzi – czy się tego chce, czy nie. Paulina mnie przekonywała, że wyjścia do klubów są super, bo się za nic nie płaci – za wszystko płacą faceci. Ale dlaczego ma mnie jarać fakt, że jakiś facet za mnie zapłaci? Przecież to obliguje mnie do spędzenia z nim czasu. A ja wolę spędzać ten czas ze swoimi znajomymi. I nie widzę powodu, dla którego ktoś miałby za mnie płacić. Nie chce mi się wierzyć, że w epoce emancypacji kobiet są przedstawicielki płci żeńskiej, które podnieca taki układ. Ale widocznie pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.
Wracając do naszych towarzyszy obcokrajowców, okazało się, że obaj są Brazylijczykami, głównie rozmawiałyśmy z jednym z nich, Caio – 21-letnim studentem medycyny. Uczył się rosyjskiego osiem lat, naprawdę byłam pod wrażeniem jego poziomu, mogłam prowadzić z nim zupełnie swobodną konwersację. Ale od razu pewna myśl przebłysnęła mi w głowie – Monika kiedyś zachwycała się napotkanym Brazylijczykiem, spędzili razem jedną szaloną noc w klubie. Następnego dnia ustaliłam z nią, że to ten sam koleś! Teraz powiedzcie mi, jak mała jest Moskwa? 10-12 milionów mieszkańców, a ja spotykam na ulicy tego samego człowieka… Nie chce mi się w to wierzyć.
Następnego dnia był ciąg dalszy zwiedzania, Caio dołączył do nas, gadałam z nim po rosyjsku, bo jego angielski jest słabszy od rosyjskiego (dziewczyny się dołączały jak mogły, ale one znają rosyjski na poziomie początkującym). W sobotę zaś Paulina zabrała nas w kolejne glamurne miejsce – letni taras O2 Lounge na dwunastym piętrze hotelu Ritz-Carlton na ulicy Twerskiej, zaraz przy Kremlu. Miejsce to rzeczywiście sprawiło na nas niesamowite wrażenie, ceny również – 280 rubli za małe piwo (28 zł). Znamienne – chyba jeszcze o tym nie pisałam – że w Rosji piwo i Coca-Cola w większości przypadków są tańsze od wody, i zawsze tańsze od soków owocowych – nie trzeba dużo główkować, żeby zrozumieć, dlaczego piwo staje się popularniejszym napitkiem niż wódka i dlaczego alkoholizm w Rosji wciąż rośnie. Dla wielu Rosjan piwo to nie alkohol, tylko napój. Na tarasie można było również sfotografować się z superbryką na tle morza – taki rosyjski lans 🙂 Widok na Moskwę rzeczywiście był świetny.
No i cóż, dziewczyny wczoraj wróciły do Pitera. Szkoda, fajnie z nimi było. Były pod dużym wrażeniem Moskwy, podobała im się o wiele bardziej niż St. Petersburg. Zabawne, bo gdy ja tu przyjechałam w lutym, klęłam w duchu na ten wybór – po stokroć wolałam St. Petersburg. Wygląda na to, że opinie na temat tych dwóch miast zawsze będą podzielone 🙂 Trudno je porównywać, są tak różne. Cieszę się, że poznałam Moskwę od jej lepszej strony, jest zupełnie inna, niż zimą. Kiedy czytam swoje pierwsze notatki z tego semestru, nie mogę się nadziwić, że już minęły cztery miesiące, że jeszcze niedawno całkiem taszczyłam swoją walizkę z dworca autobusowego na Miedwiedkowo, szukałam mieszkania Liuby, a na dworze było -10 st.!…