18.03.2009

Nie wiem, czy ktoś pamięta jak wspominałam, że w Pietrozawodsku pijałyśmy z Marią w café „Akwarele” kawę „z turka” – otóż niepoprawnie się wtedy wyraziłam, bo powinnam była powiedzieć „z turki”, okazuje się, że jest to rzeczownik rodzaju żeńskiego. Moja gospodyni również ma turkę i czasem robię sobie w niej kawę. Jest naprawdę przepyszna, choć pewnie i tak nie przestrzegam wszystkich zasad jej przygotowania. Zresztą, gdy próbowałam w internecie się dowiedzieć, jak robić taką kawę, to znalazłam wiele sprzecznych instrukcji. Od najprostszej – czyli wsypania zmieszanej kawy z cukrem, zalania zimną wodą i podgrzania do momentu, gdy kawa zacznie kipieć (trzeba wtedy odstawić ją z gazu i postawić z powrotem, trzykrotnie), po całe ceremoniały zaczynające się od uprzedniego podgrzania turki, po kilkakrotne przemieszanie kawy, dolanie kilku zimnych kropel wody do gotowej kawy, i podgrzanie filiżanek…

Do kawy „po turecku” można dodać również kardamon lub cynamon (próbowałam to pierwsze, bo Liuba ma kardamon, całkiem ciekawy smak), niektórzy też dodają szczyptę soli, żeby wzmocnić smak kawy. Kawa „po arabsku” podobno różni się tym, że na początku doprowadza się cukier (w niektórych wersjach cukier puder) do karmelizacji, a potem dodaje kawę.

Turka powinna być miedziana lub mosiężna, ale w dzisiejszych czasach najczęściej jest wykonana z aluminium. Po polsku nazwa „turka” właściwie nie funkcjonuje, wydaje mi się, że bardziej popularna jest „dżezwa” albo po prostu tygielek z uchwytem. Myślę, że to jeden z wyraźniejszych akcentów wpływu ludów tureckich i kultury Wschodu na Rosję, bo dżezwa przyszła tutaj z Turcji, nazwa pochodzi z języka arabskiego (choć pisownia z osmańsko-tureckiego), jest ona popularna na Kaukazie, na Bałkanach (w Grecji, Czarnogórze) oraz na Bliskim Wschodzie (w Syrii, Arabii Saudyjskiej). Najbardziej popularne określenie w anglojęzycznych krajach to „ibrik” (z greckiego) oraz cezve (co wymawia się „dżezwe”).

Nasza polska kawa „po turecku” nie ma z nią nic wspólnego, chociaż kto wie, może w przeszłości miała? Wydaje mi się, że zwyczaj zaparzania kawy w tygielku mógł nie być nam obcy…

Kawa z dżezwy jest „czarna jak noc, gorąca jak piekło i słodka jak miłość” – dlatego zresztą moim zdaniem mleko do kawy nie pasuje 😉

Z Zakaukazia przyszedł też do Rosji lawasz, czyli typ chleba, który przypomina mi turecki chleb, który kupowaliśmy z Kamilem na Haringey: z pszenicznej mąki, miękki i płaski jak placek. Najbardziej popularny w Armenii, Gruzji, Iranie i Azerbejdżanie. Moja bab kupuje go na przemian ze zwykłym chlebem, lawasz jest moim zdaniem o wiele smaczniejszy.

Przy okazji powrotu wspomnieniami do Pietrozawodska zauważyłam, że właściwie w każdej rozmowie z tymi mieszkańcami Rosji, którzy mają więcej niż 20 lat, nieodmiennie przewija się wątek niskich i niezmiennych cen na transport publiczny, które obowiązywały w czasach komunizmu. Zarówno w przypadku pietrozawodskich trolejbusów, jak i moskiewskiego metra była to kwestia kilku kopiejek za jeden przejazd – i cena ta nie zmieniała się, ba, kto to pamięta, przez lat 20 lub więcej. Zabawne, jak te kilka kopiejek stało się dla Rosjan symbolem wszystkiego tego, co dla nich znaczył komunizm – pewności, bezpieczeństwa, niskich cen, mieszkań socjalnych, pracy dla każdego, a co za tym wszystkim idzie – bytu zapewnionego każdemu obywatelowi. I ktokolwiek by tego nie wspominał, nawet zwolennicy obecnego stanu rzeczy (których zresztą jest większość), zawsze zauważam w ich głosie sentyment i żal z powodu utraty tego, co było. Rosjanie wolą kapitalizm i akceptują jego zasady, i są zadowoleni z tego, że nie żyją już w realiach gospodarki sterowanej, jednakże czują się przez kapitalizm głęboko pokrzywdzeni i oszukani, głównie z powodu wydarzeń, które miały miejsce zaraz po rozpadzie ZSRR, za rządów Jelcyna – rozgrabiona własność państwowa, wzbogacenie się sprytnych biznesmenów i pojedynczych ludzi związanych z władzą (późniejszych oligarchów), straszliwa inflacja rubla, przez co ludzie z dnia na dzień nie mieli za co żyć, a ich oszczędności traciły wszelką wartość, oraz wstrzymywanie wypłat przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Trudno nawet mi sobie wyobrazić, jak ci ludzie się wtedy czuli, więc do pewnego stopnia im się nie dziwię.

Komentowanie zamknięte.