I oto jestem z powrotem w ojczyźnie przyjaciela mego, Wieniczki Jerofiejewa. Siedzę sobie właśnie w moim nowym domu, przy moim nowym stoliczku z lampką, przy oknie, z którego roztacza się widok na sąsiednie bloki, jako że mieszkam na dziewiątym, a po rosyjsku dziesiątym piętrze szesnastopiętrowego bloku.
Tym razem podróż moja trwała krócej, bo celem podróży była Moskwa, a nie jakieś miasteczko oddalone od niej o całonocną podróż pociągiem, jak to było w przypadku Pietrozawodska. Choć niestety z powodu pogody i tak musieliśmy wyjechać ze Słupska wcześniej, a autokar z Warszawy oczywiście był opóźniony o dwie godziny (wiwat Ecolines), a później został opóźniony o półtorej godziny przez bardzo szczegółową kontrolę straży granicznej (co zabawniejsze, wcale nie było to na granicy, tylko jeszcze przed Białymstokiem), co w jakiś magiczny sposób później nadrobił, tak że na dworzec Riżski w Moskwie przyjechałam dzisiaj, tj. w sobotę, zgodnie z planem o 11.00 rano. I na szczęście moje nowe miejsce zamieszkania znajduje się tylko sześć stacji metrem od dworca, więc dojazd nie był trudny, i blok znalazłam bez problemu dzięki Google maps.
Moja najbliższa stacja (do której nota bene mam kilka kroków) nazywa się bardzo słodko: Miedwiedkowo (przetłumaczyłabym to jako Niedźwiadkowo ;)), i jest ostatnią stacją na pomarańczowej (Kałużsko-Riżskaja) linii metra, na północy Moskwy. Tak jak i poprzednio, mieszkam na komunistycznym blokowisku. Nie wychodziłam dzisiaj z domu, więc nie rozejrzałam się jeszcze po okolicy. Moja bab nazywa się Liubow Michajłowna. Pokój mam bardzo fajny, duży i słoneczny, i zupełnie odwrotnie niż u Iriny, nie ma tutaj żadnych gratów, wszystkie meble są dla mnie. Mam też do swojej dyspozycji mały telewizor z odtwarzaczem DVD. Internet założyła jedna z poprzednich studentek (mieszkały tu przede mną dwie dziewczyny, Zahrah i Emily), trzeba tylko go opłacić, żeby zaczął znowu działać. W mieszkaniu jest jeszcze jeden pokój, który należy do Liuby, przedpokój, dosyć przestronna i słoneczna kuchnia, no i jak zwykle mikroskopijna łazienka i toaleta 🙂 Wszystko zostanie sfotografowane, więc nie będę teraz się rozwodzić.
Moja gospodyni ma ok. 55 lat, nie ma męża ani dzieci, urodziła się na Kamczatce, potem mieszkała na Kaukazie, a w wieku 24 lat przeniosła się do Moskwy. Spodobała mi się, jest bardzo rozmowna i gościnna, ma tylko jeden mankament – jest straszną dewotką. Niedawno, podług jej słów, „odkryła życie duchowe” i właściwie nic innego nie robi, jak tylko modli się, chodzi do cerkwi i czyta Biblię oraz różne „święte” księgi o zakonnikach, objawieniach, cudach i tym podobnych. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, tylko nie podoba mi się to, że tak chętnie dzieli się ze mną swoimi poglądami, i właściwie każdy temat rozmowy zawsze zwraca na tory religii, życia duchowego i tak dalej. Trochę mnie to zniechęca do mówienia, bo wiem, że jakiego bym tematu nie poruszyła, rozmowa skończy się na tym, że ona będzie mnie pouczała co mam robić i jak. To jedna z najgorszych cech chozjajek – chyba wydaje im się, że ich celem życiowym jest wskazywać drogę życia swoim lokatorom.