Z powodu święta obrońców ojczyzny zajęć dzisiaj nie ma, zaczynają się dopiero we wtorek. Gdybym wiedziała wcześniej, przyjechałabym do Moskwy o te kilka dni później. Ponieważ po podróży jestem przeziębiona (albo raczej jak zwykle mam problemy z nosem, zatokami i gardłem od siedzenia kilkadziesiąt godzin w klimatyzowanym i ogrzewanym autobusie), zrobiłam sobie jedynie dwugodzinny spacer po okolicy, nic ciekawego, głównie bloki. I śnieg. I lód. Jest ślisko. Niedaleko znajduje się Aszan (tj. Auchan). Na mapie widać, że mieszkam rzeczywiście na granicy Moskwy, bo na północy przebiega MKAD – obwodnica Moskwy, która okrąża miasto i do lat 80. stanowiła jego granicę administracyjną. Do centrum mam metrem kilkanaście stacji, do szkoły osiem z przesiadką. Odległości między stacjami są trochę większe niż w Londynie.
Internet działa, hurra!!! Trochę zajęło mi uruchomienie go. Najpierw musiałam znaleźć sposób opłacenia go, potem okazało się, że jakimś cudem kilkanaście rubli magicznie zniknęło (Rosja…) i przez to dalej nie mogłam się podłączyć, ale byłam na tyle sprytna, że zmieniłam taryfę na tańszą, i wsio w pariadkie. Tylko szkoda, że używa systemu VPN (chyba jako jedyny provider na świecie) i przez to pod Linuksem jest z tym problem. Jakbym mieszkała bliżej centrum, to mogłabym się podłączyć do wifi, no ale może tak jest lepiej, bo na kabel jest taniej – od 400 rubli za miesiąc (~40 zł). Kartę SIM też już sobie kupiłam, tym razem każdy to robił na własną rękę, więc przynajmniej mogłam sobie wybrać jakąś normalną taryfę, a nie taką, jak była w Pietrozawodsku, więc mam pewność, że jak gdzieś pojadę, to mi połączenia nie zeżrą kredytu w jeden dzień.
Oprócz tego obejrzałam wszystkie filmy, które zabrałam ze sobą, tj. ostatnie kinowe nowości, w tym zdobywcę ośmiu Oskarów „Slumdog Millionaire” Danny’ego Boyle’a. Jakże różny był ten film od „Trainspotting” 🙂 Bollywood triumfuje ponownie. „The Wrestler” Aronofsky’ego (i znowu mzyka Clinta Mansella!) też się różnił od jego arcydzieła „Requiem for a Dream”. Trzeba przyznać, że plakaty były bardzo mylące (chyba celowo), spodziewałam się czegoś zupełnie innego po tym filmie, miłe zaskoczenie. No i na koniec „Revolutionary Road”. Do tej pory nie mogę się nadziwić, jak paskudnie nasze życie, tj. takie codzienne, zwykłe życie, może wyglądać na dużym ekranie… Takie na przykład obieranie ziemniaków… Ta czynność stała się tak wyrazistym i powszechnym symbolem codziennej rutyny, nudy, pustki i beznadziei… że aż mi nieswojo, kiedy sama zabieram się do tej czynności. I od razu przypomina się Kozyra obierająca ziemniaki w galerii Zachęta. Może to wcale nie był taki głupi performance?… Na koniec gratulacje dla Kate Winslet za Oskara za pierwszoplanową rolę w „The Reader.” Trzymałam za nią kciuki od kiedy obejrzałam „Extras” z jej udziałem. Ricky Gervais miał rację – zagraj w filmie o Holokauście, a Oskar gwarantowany 😀 Poza tym Kaśka jest Brytyjką, więc tym bardziej jej się należy!
Moja gospodyni jest pierwsza klasa, karmi mnie po kilka razy dziennie, chociaż teoretycznie te 16000 rubli (~1600 zł), które płacę, obejmuje jedynie śniadania. No i dobrze, bo po pierwsze, cena i tak jest wygórowana, po drugie, ja i tak mało jem, po trzecie, bez sensu jest kupować jedzenie i gotować tylko samej sobie, po czwarte, jakbym miała sama sobie kupować jedzenie, to bym poszła z torbami. Poza tym jak już wspominałam, jest bardzo rozmowna, więc jest zupełnie inaczej niż w Pietrozawodsku, gdzie wspólne posiłki były na ogół męczarnią i starałam się ich unikać. No i jest pożytek dla mojego rosyjskiego – mam codziennie razgoworną praktykę 😉 Oczywiście z wieloma jej poglądami się nie zgadzam, ale myślę, że i tak jest dosyć postępowa i tolerancyjna jak na swój wiek, wyznanie i narodowość 😉 Choć tak jak już wspominałam, jej moralizowanie potrafi mnie doprowadzić do białej gorączki. Na przykład: opowiadam jej przy śniadaniu o tym, że na ogół, kiedy przyjeżdżam w nowe miejsce, mam bardzo dużo snów, często strasznych, ale i śmiesznych (i opowiadam to wyłącznie dla podtrzymania rozmowy, a nie żeby uzyskać poradę pt. „Jak uniknąć złych snów”). Na co ona – jak dla mnie zupełnie od rzeczy – że człowiek przed pójściem spać powinien skropić poduszkę, kołdrę i w ogóle cały pokój wodą święconą, że tej wody powinien się napić, a zasypiając powinien się modlić do Boga… Nie wiem, czy to tylko ja mam taki problem, ale po prostu nie mogę nigdy ścierpieć tzw. dobrych rad. Nie wiem, skąd się w ludziach bierze ta chęć nauczania wszystkich wokół, jak mają żyć, szczególnie, że na ogół ich życie wcale nie jest jakieś wyjątkowe ani w żaden sposób lepsze od życia innych. Przede wszystkim zaś jest ono zupełnie inne, więc ich doświadczenia, preferencje i pomysły na życie wcale nie muszą mieć odniesienia do mnie.