Kuchnia kaukaska odkryła przede mną jeszcze dwa swoje sekrety, gruziński sos tkemali i abchaski / gruziński adżika. Pierwszy może mieć, w zależności od składników, smak słodko-kwaśny (koloru czerwonego) lub kwaśno-pikantny (koloru brązowo-żółtego), podstawowym jego składnikiem są śliwki mirabelki. Można go dodawać do mięsa (szczególnie zaś do szaszłyku), ziemniaków i past. Adżika to bardzo ostra pasta z papryki z dodatkiem pomidorów i czosnku, również idealna do wszelkiego rodzaju potraw mięsnych. Zaopatrzyłam się w oba te sosy, więc chętnych zapraszam na degustację 😛
Oprócz tego udało mi się kupić w końcu dużą (tj. na trzy filiżanki) miedzianą dżezwę do kawy. Do tej pory widziałam tylko używane, w niezbyt dobrym stanie, w moim lokalnym sklepiku, i nowe, piękne, ale bardzo drogie (860 rubli – 86 zł) w sklepie indyjskim. Monika zainteresowała się tematem i poprosiła o radę swoją bab, a ta nam dała adresy paru rynków. Niestety niczego tam nie znalazłyśmy i, tracąc powoli nadzieję, wybrałyśmy się w trzecie z kolei miejsce. Wysiadając z metra, zauważyłyśmy w przejściu podziemnym sporą kolejkę przy jednym ze sklepików oraz napis na nim „Wyprzedaż – wszystko po 350 rubli” – a na wystawie wśród naczyń i robotów kuchennych – dżezwy! Na dodatek identyczne z tymi z indyjskiego sklepu! Wyczekawszy pół godziny w tłumie podekscytowanych babuszek, napierających na mały sklepik ze wszystkich stron, dostałyśmy swoje upragnione dżezwy za jedyne 350 rubli. Było warto się pomęczyć.
A tak swoją drogą to zamiłowanie Rosjanek do przecen jest przerażające – mało się tam nie pozabijały. Na dodatek Rosjanie mają taką mało przyjemną właściwość, że w kolejkach i w metrze nigdy nie zachowują dystansu – kobieta stojąca za mną przez całe pół godziny z uporem maniaka wbijała mi w tyłek (!) swoje ręce, w których trzymała torebkę. Tak jakby fizyczne odłączenie się od mojej osoby miało spowodować utratę miejsca w kolejce…
I wiecie, skąd jest moja dżezwa? Też z Kaukazu – a dokładniej, z Piatigorska. To mi się trafił suwenir 🙂