30.05.2009

Wycieczka do Władimira i Suzdala z Moniką i Lizą. Plan dokładnie obmyślony, wszystko zapięte na ostatni guzik, wskazówki Eleny – naszej nauczycielki – starannie zanotowane. Może dlatego tak nie lubię niczego planować – bo to nigdy nie wychodzi. Idąc za radą Eleny postanowiłyśmy pojechać tam autobusem – ona zapewniała nas, że jeździła do Władimira wiele razy, i że jest to najlepszy sposób – szybko, tanio, autobusy często jeżdżą i są bardzo komfortowe. Taaaa…. (coś tu śmierdzi od razu, komfortowe autobusy w Rosji? Jakim cudem?). A jak było w rzeczywistości? W autobusie siedziałyśmy godzinę, bo ruszył dopiero, gdy zapełnił się pasażerami. Był jednopiętrowy, siedziałyśmy na górze – upał jak cholera, okien otworzyć się nie da, a o czymś takim jak klimatyzacja to chyba tutaj jeszcze nie słyszeli. Korki na autostradzie. Zamiast obiecanych trzech godzin podróży wychodzi nam jakieś pięć i pół. Jesteśmy we Władimirze późnym popołudniem i oczywiście pierwsze kroki kierujemy do restauracji, bo jesteśmy głodne jak wilk (wybrałam drób w sosie jabłkowym – pycha). Gdy zaczynamy zwiedzanie, jest mniej więcej godzina 16.00 (zamiast planowanej 13). Oznacza to, że musimy zrezygnować z Suzdala (dojazd w obie strony i zwiedzanie zajęłyby razem przynajmniej trzy godziny, a przecież jeszcze trzeba wrócić do Moskwy). Obchodzimy kościółki, po czym docieramy do dworca kolejowego, gdzie, nauczone złym doświadczeniem, kupujemy bilety na elektriczkę – okazuje się, że są o połowę tańsze dzięki zniżce studenckiej (ok. 130 rubli zamiast 230), i elektriczka ma jechać trzy i pół godziny. Sprawdzamy, że następna będzie o 18.00, po czym lecimy zwiedzić jeszcze jeden kościółek, wracamy na czas i… Tu dowiadujemy się, że żadnej elektriczki o 18.00 nie ma, jest dopiero o 20.30. Oczywiście uprzejmie się nas informuje, że powinnyśmy nauczyć się czytać (brzmi znajomo?). Wracamy do rozkładu jazdy. Ten, na który patrzyłyśmy, to kartka formatu A4 przyklejona na tablicę z rozkładem jazdy – założyłyśmy, że jest najbardziej aktualna, skoro tam wisi. Okazuje się, że nie. Miała obowiązywać od następnego dnia (sezon letni). Idziemy więc na autobus, tracąc kasę wydaną na elektriczkę, bo tak długo czekać nie możemy. Tym razem jedziemy tylko dwie i pół godziny, w Moskwie jesteśmy o 21.00.

Tak po fakcie myślę, że wycieczki do miejsc takich jak Władimir są atrakcją tylko dla osób bardzo zainteresowanych historią, architekturą i religią, bo tak naprawdę nie ma tam absolutnie niczego oprócz kościołów – a tych w Moskwie jest wystarczająco dużo. Jednak nasza nauczycielka bardzo gorąco nas przekonywała, że trzeba tam pojechać, że tam jest tak pięknie i w ogóle. No i owszem, ale nie sądzę, żeby to było warte spędzenia ośmiu godzin w autobusie 🙂

Komentowanie zamknięte.