29.10.2008

Czasem na zajęciach jest naprawdę komicznie, szczególnie u Kostii, który ma z nami kommientirowannoje cztienie, na tych zajęciach często mamy za zadanie na przykład dokończyć jakieś zdanie albo dodać przymiotnik do rzeczownika, oto najciekawsze przykłady:

W przyszłości planuję…

Andrew: …kupić dom i żonę.

(niestety nie chciał wyjawić Kostii, gdzie można kupić żonę)

Gdy będzie mi ciężko…

Haklak: …to się powieszę.

Jaki może być dotyk?

Tim: Erotyczny.

Wczoraj wypiłam…

Maria: …butelkę wina.

Kostia: No, to trochę za dużo, niech będzie, że kieliszek.

I tak dalej, i tak dalej 🙂

Po dwóch miesiącach śledzenia MTV, który wcale się tak nie powinien nazywać, bo muzyki tam jest zero, trafiłam w końcu na listę przebojów pt. „Rosyjska dziesiątka.” Matko Boska, co za chłam. Albo techniawka z ociekającymi olejem laskami (dosłownie, tak się błyszczą, jakby je ktoś nasmarował), albo blokowiskowy hip hop z durnymi rymami. Jeszcze tylko disco polo brakuje, i byłoby jak w Polsce.

Dzisiaj gdy przyszłam do sali komputerowej oznajmiono mi, że mam wirusa na USB sticku, bo wszystkie 20 komputerów było oczywiście pozarażanych wszelkimi możliwymi świństwami, no i rzeczywiście, mój USB stick też, zresztą widziałam na nim jakieś podejrzane pliki, ale nawet nie miałam czasu się zastanowić, co to jest. Taka sytuacja jest powszechna nie tylko na uniwerku, ale też w płatnych kafejkach, więc BEWARE. Szczególnie, że kafejkami tymi zajmują sie na ogół niepozorne kobitki po pięćdziesiątce, jakoś wątpię, żeby były chakierami 😉

28.10.2008

Ostatnio miałam na śniadanie coś, co się nazywa warieniki, czyli takie nasze polskie pierogi z kapustą… Trochę dziwnie, bo u nas się stanowczo nie jada tego na śniadanie. Ale słyszałam, że wiele osób często ma na śniadanie takie „obiadowe” dania, często nawet po prostu to, co zostało z obiadu z poprzedniego dnia. Dzięki Bogu, że ja tak nie mam.

Dzisiaj Maria wróciła z St. Petersburga. Mówiła, że widziała się z Bivonem i powiedział jej, że Dundukowa, „the grammar bitch”, jak nazywają ją nasi kochani studenci, rzeczywiście nie przyjęła krytycyzmu dobrze, wręcz wcale go nie przyjęła, więc po naszym reading week, czyli za tydzień z okładem, zastąpi ją w naszej grupie Marina Borisowna, nasza nauczycielka razgowornoj praktiki, a w drugiej grupie Maria, ich nauczycielka.

Uśmiałam się, kiedy Marina Borisowna wysunęła swoją teorię, dlaczego Rosjanie tak mało się uśmiechają, a na zdjęciach zawsze mają takie poważne i stateczne miny. Otóż według niej mogą być ku temu trzy powody: problem stomatologiczny, czyli niezbyt piękne uzębienie LOL, przyczyna biologiczna, tj. fakt, że zwierzęta, gdy szczerzą zęby, mają zupełnie inne intencje, niż uśmiechający się szeroko człowiek (czyżby Rosjanie byli bliżej natury niż my? ;)) oraz fakt, że w prawosławnej religii uśmiech nie jest czymś pożądanym, Chrystus na przykład nigdy się nie uśmiecha.

27.10.2008

Tak… Warto nie zapominać, że do Rosji przyjechałam przede wszystkim uczyć się rosyjskiego 🙂 (Kamil dzwoni do mnie czasem wieczorem i zawsze reaguje tak samo: „Ty znowu w pubie??”) Na szczęście podczas roku nauki za granicą nie ma żadnych egzaminów, co niewątpliwie niezmiernie ułatwia obijanie się 😛 A dla mnie to niezwykła ulga, bo przeciętnie mam dziewięć egzaminów co roku. Odpada także w tym roku pisanie jakichkolwiek esejów po angielsku. Jest za to niestety parę innych rzeczy do napisania:

  • Study Abroad Project na 8000 słów, na to ma się dużo czasu, termin jest we wrześniu 2009;

  • Progress Portfolio A pod koniec pierwszego semestru – 500 słów po rosyjsku na temat swoich doświadczeń, zajęć, osiągnięć, zdobytej wiedzy etc. + 500 słów po angielsku na temat czynności, które student przedsięwziął w związku ze swoim Study Abroad Project;

  • Progress Portfolio B pod koniec drugiego semestru – tak samo;

  • Year Abroad Self-Evaluation C pod koniec roku, 1500 słów po rosyjsku na ten sam temat co oba Progress Portfolio (trochę to chyba bez sensu, pisać Portfolio B, i w tym samym czasie na ten sam temat Year Abroad Self-Evaluation…)

Oprócz tego trzeba dostarczyć Performance Documentation A i Performance Documentation B, jest to de facto potwierdzenie obecności studenta na zajęciach i tyle. Wszystkie te elementy oprócz dysertacji są pass/fail only, więc jak ktoś nie ma ochoty, nie musi się nawet bardzo przykładać 😉

Temat mojej dysertacji to Representations of Women in 21st Century Russian Cinema. Jeśli ktokolwiek interesuje się tym tematem lub wie cokolwiek na ten temat, proszę o kontakt ;P

Kontynuując temat nauki, muszę przyznać, że jednak nie chodzę na żadne wykłady, głównie z tego powodu, że nigdy do wykładów nie odczuwałam szczególnego zamiłowania, np. w Toruniu uczęszczałam tylko na wykłady z filozofii, bo mieliśmy bardzo ciekawego profesora, no i sam temat był ciekawy. Poza tym rosyjscy studenci definitywnie nie potrafią zachować podczas wykładów ciszy, a wykładowcy nawet nie starają się mówić na tyle głośno, żeby ich głos doleciał do drugiego końca sali. Studenci milkną wtedy tylko, kiedy trzeba coś zanotować, coś, co trzeba będzie wiedzieć na egzaminie. Nie podoba mi się takie dyktowanie formułek i definicji, za bardzo mi to przypomina polski system edukacji, więc sobie odpuściłam.

W poprzedni weekend Irina i Tamara były u fryzjera, w ten weekend były u kosmetyczki, a w ciągu tygodnia u manikiurzystki. Jakie zadbane starsze panie 😉 Jak zobaczyłam Tamarę, to aż się przestraszyłam, kosmetyczka pofarbowała jej brwi i rzęsy henną, wygląda, jakby sobie zrobiła za mocny makijaż… W sam raz na Halloween.

26.10.2008

Swoją drogą w sobotę była wycieczka organizowana tym razem przez gospodynię Nata, do Sortawali, ale stwierdziłam, że sobie daruję wydanie 1050 rubli i spędzenie 8h na podróży w obie strony tylko po to, żeby zobaczyć inne miasto. Maria jest w St. Petersburgu od piątku do wtorku rano, dziwnie bez niej. Refundują jej całą podróż, bo jej kuratorka miała przyjechać do Pietrozawodska, ale nie mogła, więc w zamian Maria pojechała do Pitera. Jest tam parę osób z Manchesteru, więc na pewno M. się nie nudzi. Ahh, no i jeszcze Katia nas dzisiaj zaprosiła do siebie, ale że Marii nie ma, powiedziałam, że lepiej by to było przełożyć na następny tydzień. Pogoda jest tak straszna, że naprawdę nie miałam ochoty wychodzić z domu. Oglądałam albo raczej próbowałam oglądać filmy, które pożyczył mi na DVD Tim, ale okazało się, że było to „Back to the future” i jego dwa sequele oraz „The Gunnies”, słowem, filmy dla dzieci, no ale cóż, de gustibus non disputandum. O i zapomniałam napisać, że widziałam listę osób, które będą w Moskwie w przyszłym semestrze: mam niezłego pecha, bo na tyle osób studiujących ze mną rosyjski na UCL, będzie to znowu Betty i Rachel!!!

25.10.2008

Ostatnie dwa dni spędziłam w dziwnych miejscach. Najpierw jakieś półtora godziny na ławce na podwórku, potem jakieś 6 godzin na schodach, na ósmym piętrze mojego bloku, a następnego dnia jakieś 7 godzin w Pinta Pub, najpierw trzy po południu, a potem cztery wieczorem. Najpierw więc byłam plastered, a teraz jestem knackered. Moje angielskie słownictwo rozszerza się każdego dnia, zastanawiam się tylko, czy te słowa w ogóle są pożyteczne 😉

24.10.2008

Przez ostatnie dni skończyłam czytać „Wojnę i pokój” Tołstoja i „Dawida Copperfielda” Dickensa, a wczoraj przeczytałam „Córkę kapitana” Puszkina i „Trzy siostry” Czechowa, więc przynajmniej pod tym względem nie próżnuję, bo niestety jeśli chodzi o inne zajęcia…

Przypomniało mi się, jak raz rozmawialiśmy o obuwiu zimowym i Andrew stwierdził, że będzie przez cały czas chodził w tych samych butach, które miał właśnie na sobie, na co odparłam, że powinien je przynajmniej „impregnate”, a on się wtedy bardzo dziwnie spojrzał, bo niestety wyrazy „impregnować” i i „impregnate” to „false friends”, a „impregnate” znaczy „zapłodnić”… 😀 Impregnowane buty są po prostu „waterproof” albo „water-repellent.” Tak czy inaczej, wciąż jest bardzo ciepło (średnio ok. 7-11 stopni), więc ja jeszcze swoich nowych butów nie nosiłam.

Irmoczka ma cieczkę i chodzi w białych majteczkach, koń by się uśmiał.

23.10.2008

Wczoraj nie było zajęć, bo przyjechał Dr Roy Bivon, człowiek-organizacja (RLUS, organizuje naszą naukę w Rosji), o którym nasłuchałam się wielu złych rzeczy (niektórzy studenci mieli z nim w ten lub inny sposób do czynienia albo słyszeli coś o nim od innych studentów), ale trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście jest taki straszny. Pogadał z nami godzinę, zajęć z tego powodu w ogóle nie było, bo potem jeszcze rozmawiał z naszymi nauczycielami. Zresztą moim zdaniem to idiotyzm z tego powodu tracić 3 godziny zajęć, tak jakby nie mógł się z nami spotkać 3 godziny później, ale cóż.

Przed jego przyjazdem wypełniliśmy ankiety, z których wniosek wysuwał się jeden: wszystko jest w porządku poza lekcjami gramatyki. Jedyne osoby, które pochlebnie wyraziły się o naszej nauczycielce gramatyki, Angielinie, to ja i Andrew. Wszyscy inni zjechali ją równo. Bivon z nią porozmawiał o tym, no i dzisiaj mieliśmy efekt. Była na nas śmiertelnie obrażona, a na początku zajęć powiedziała: „Gdyby w waszym chłopaku lub dziewczynie było coś, co wam by się nie podobało, ale zamiast powiedzieć o tym jemu/jej, poszlibyście do ich rodziców, to jak myślicie, spodobałoby się to jej/jemu?” Częściowo ma rację, na pewno cała ta krytyka spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale z drugiej strony Maria kiedyś powiedziała jej, że zadanie, które mieli zrobić, było za proste (a Maria jest w niższej grupie; notabene, my mieliśmy w wyższej grupie identyczne zadania), na co Angielina się obraziła i kazała Marii przeczytać całe zadanie, czyhając na choć jedną jej pomyłkę. My rozumiemy, że gramatyka rosyjska to ogólnie bardzo skomplikowana rzecz i żadne z nas nie zna jej perfekcyjnie, ale też nie o to przecież chodzi, więc takie zachowanie ze strony Angieliny było idiotyczne. Z drugiej strony ma rację: ci studenci, którzy narzekają najbardziej, to ci, którzy umieją najmniej, a mimo to właśnie im wydaje się, a to że zadania za proste, a to że niepotrzebne zagadnienia omawiamy itd. Niestety prawda jest taka, że znają gramatykę bardzo słabo i chcąc nie chcąc, powinni przerobić ją całą dosyć gruntownie. Na uniwerku mieliśmy gramatyki tylko jedną godzinę w tygodniu przez jeden rok, to jest po prostu nic. Tak więc mnie ten systematyczny i dokładny sposób nauczania odpowiada. Co do zarzutu, że zadania są nudne, to po prostu głupota, gramatyka nigdy nie jest ciekawa i te zadania są jak każde inne. To, że Angielina nie zna angielskiego to dla mnie też nie problem, bardzo się cieszę, że w końcu będę znała całą gramatykę po rosyjsku, a nie po angielsku, domyślam się jednak, że 80% z nas przez to niczego nie rozumie, i zapewne tyleż samo osób uważa, że to im nigdy nie będzie potrzebne. Najchętniej w ogóle nauczyliby się gramatyki w sposób magiczny, nie robiąc zadań i nie ucząc się niczego, co jest trudne. No ale cóż mogę zrobić, jestem w mniejszości, strasznie mi żal Angieliny, bo widzę, że się stara, i że jest dobrym nauczycielem. Myślę też, że Anglikom bardzo się nie spodobało to, że była dosyć sroga na pierwszych zajęciach, a spowodowane to było tym, że przez pierwsze 10 minut zajęć co 2 minuty ktoś spóźniony przychodził do klasy, przez co jej przeszkadzał prowadzić lekcję. Już nie mówiąc o tym, że angielskim zwyczajem, ani me ani be, żadnego „dzień dobry” i „przepraszam.” Zrugała ich za to, więc się już wtedy na nią śmiertelnie obrazili, bo nie daj Boże ich krytykować. Kilka dni później zwróciła uwagę Joe, że w Rosji studenci nie jedzą podczas zajęć – akurat gdy zaczęły się zajęcia, otworzył sobie Twixa. Może jestem konserwatywna, ale zgadzam się z Angieliną – po to są przerwy, żeby wtedy jeść, chyba nikt jeszcze nigdy z głodu nie umarł przez półtora godziny? Kilkakrotnie już się zdarzyło, że Rachel przesiedziawszy całą przerwę, wyjmowała sobie kanapkę akurat w momencie, kiedy przerwa się kończyła, po czym sobie wesoło dziamdziała, i gdy nagle okazywało się, że nadeszła jej kolej coś przeczytać, próbowała spiesznie przełknąć chleb, dusiła się, popijała wodę, próbowała czytać z pełnymi ustami, co jej się nie udawało, i wszyscy musieli czekać przez 2 minuty, aż się upora ze swoją zapchaną gębą. Ja po prostu tego nie rozumiem, wszyscy rano dostają śniadanie, zajęcia kończymy o 13.00, czyli akurat w porze lunchu, a wszyscy zaczynają się zapychać jedzeniem już po pierwszych 45 minutach zajęć. No ale mniejsza z tym.

Wczoraj byliśmy w barze „Spartak”. Przyszło całkiem sporo osób, myślę, że w szczytowym momencie było nas dziesięcioro. Menu w Spartaku grubaśne, zadowolona zauważyłam, że piwo jest tańsze niż w Kiwaczu, poprosiłam więc o najtańsze, Jarpiwo. Nie ma. No to drugie z kolei: Niewskoje. Nie ma. No i tym sposobem znowu zostałam skazana na Baltikę 7, choć i tak była o 10 rubli tańsza niż w Kiwaczu. Tak więc nadal nie spróbowałam żadnego innego rosyjskiego piwa. Do pubu przyszedł również Andrew, chciał spróbować „night life”, chyba mu się znudziło siedem tygodni siedzenia w domu każdego wieczoru. Nie wiem czy już wspominałam, że Andrew po prostu śmiertelnie boi się wychodzić z domu po zmroku, nosi nawet ze sobą rape alarm, lol. No i chodzi spać o 22.00. Niestety był z nami tylko przez półtorej godziny. Śmiesznie to wyglądało – on jadł lody, a wszyscy wokół pili piwo lub drinki, i oczywiście każdy próbował wmusić w niego choć kroplę alkoholu, ale się nie udało. Swoją drogą, bardzo nas rozbawiło, gdy „panie” dostały piwo w szklankach i ze słomkami, a „panowie” w kuflach. W Kiwaczu przynajmniej się nas pytali, czy chcemy słomki 🙂 No tak, jak pić męski napitek, to przynajmniej po kobiecemu 😛

21.10.2008

Dzisiaj rozmawialiśmy o jedzeniu na razgowornoj praktikie i tak się wszyscy rozmarzyli… Tak wszystkim się zrobiło tęskno za egzotyczną kuchnią… Betty wspominała swoje trzytygodniowe wakacje w Singapurze, Joe marzył o tym, żeby zostać na trzy dni kelnerem w chińskiej restauracji, Rachel chciała choć na jeden dzień transferować się do Londynu… Haklak opowiadał trochę o kuchni koreańskiej, brzmi bardzo ciekawie, chyba nigdy nie byłam w koreańskiej restauracji, trzeba pójść. I u nich jada się psy, i on sam też próbował, ale mu nie smakowało. A Adam próbował węża w Pekinie. Ja mogę się pochwalić ślimakami we Francji, nic bardziej egzotycznego nie pamiętam 😉

O kuchni rosyjskiej stwierdziliśmy, że brakuje w niej sosów. Wszystko suche – makaron, ryż, ziemniaki. Bardzo dziwne, bo sos to podstawa dobrej kuchni. Moja gospodyni nie używa też w ogóle ketchupu ani musztardy – tylko majonezu – a ostatnio parokrotnie miałam na obiad parówki i jak mi musztardy brakowało! Konia z rzędem za jeden słoik… Wspominałam już także brak jakichkolwiek przypraw oprócz pieprzu, soli, cebuli, czosnku i liścia laurowego. Rosjanie prawie nie jedzą kanapek, bo suche jedzenie to niedobre i niepożywne jedzenie 🙂 Nazywa się to „wsuchamiatku.” Myślę, że gdyby popróbowali kanapek sprzedawanych w Anglii, to by zmienili zdanie, ale pewnie tak jak i w Polsce, kanapka tutaj to po prostu chleb z serem albo wędliną i tyle.

W telewizji ostatnio widziałam zapowiedź filmu pt. „1612″, będzie na Kanale Pierwszym 4. listopada, czyli niestety akurat, gdy będę w Piterze. Nie wiem, czy to film polski, czy rosyjski, czy jak, ale widziałam w nim Żebrowskiego… Ciekawe.

20.10.2008

Ktoś się mnie spytał, jak mi się żyje bez Kamila. Otóż, całą swoją miłość do niego przelewam na psa. To znaczy, na suczkę. I nawet sypiam z nią w jednym łóżku, głowa przy łebku, bo ten pies jest zbyt dumny, by spać w nogach, o nie, bez poduszki się nie obejdzie.

Nocleg w hostelu w St. Petersburgu zarezerwowałam online. Hostel ma wdzięczną angielsko-rosyjską nazwę: „Red Medved'” i chwali się tym, że staff jego mówi po angielsku. Jeśli równie dobrze, jak łebmajster, to jestem pod wrażeniem, bo na stronie było napisane, że co tydzień odbywa się „pub cwowling” LOL. To musi naprawdę „ekstrimalna” wersja pub crawl 😉 Co do reszty osób, część jedzie do Moskwy, część do Pitera, parę osób chciało jechać do Murmańska, ale chyba już zrezygnowali (wierzcie mi, nie ma tam nic ciekawego, zorzę polarną będzie można zobaczyć dopiero później), ktoś tam jedzie do Kijewa nawet, a Rachel wybierała się do Archangielska. Joe natomiast, Andrew i podobno Adam chcą zostać w Pietrozawodsku. Nie mogę się im nadziwić.

19.10.2008

Wczoraj byłyśmy z Marią w teatrze, jej gospodyni zaoferowała nam darmowe bilety, więc skorzystałyśmy z okazji. Niestety nawet nie wiem, jaki był tytuł sztuki, jedyne, co potrafiła nam powiedzieć Wiktoria, to że jest to sztuka o wojnie na Kaukazie. Całkiem nam się podobało, choć niestety zrozumieć wiele rzeczy było trudno.

Po spektaklu spędziłyśmy wieczór u Marii, kupiłyśmy sobie Putinkę i czarny chleb i śledzia w sosie z borowikami i cytryną, wyborne. Jeszcze na dodatek jej gospodyni zrobiła nam kolację, był między innymi wędzony łosoś i małe pomidorki, za którymi doprawdy się stęskniłam, więc jadłam je garściami. Dosyć późno w nocy dołączyła do nas Sofa (nie, to nie literówka, tylko wariacja jej imienia), 14-letnia córka Wiktorii. Ogólnie biorąc, Wiktorii i Sofii prawie nigdy nie ma w domu, Wiktorii dlatego, że bardzo dużo pracuje, w tym bywa, że jeździ do pracy aż do St. Petersburga, a po pracy też zawsze gdzieś wychodzi, a jej córka regularnie imprezuje. Wygląda na 17 lat i tak też się zachowuje, tj. farbuje włosy, chodzi na solarkę, ma długie pazury z francuskim manikiurem i makijaż, pali, pije, ma trzech chłopaków naraz (sama nam powiedziała) i szlaja się po nocach nie wiadomo gdzie. W jej wieku to ja się jeszcze klockami lego bawiłam 😉 No dobra, przesadzam, ale na pewno mój styl życia bardzo się różnił od jej 😉 Przy czym matka ze wszystkiego zdaje sobie sprawę, ale widać, że nic nie potrafi z tym zrobić, szczególnie, że prawie jej nie ma w domu, więc nie ma żadnej możliwości ją skontrolować. Na dodatek wygląda na to, że kasy im nie brakuje, więc Sofia może sobie pozwolić na wszystko. Gdyby chociaż była ograniczona finansowo, to może imprezowałaby rzadziej.