24.04.2009

Dzisiaj postanowiłam w końcu iść na zakupy do Auchana, potrzebowałam paru rzeczy i odkładałam to już nie wiadomo jak długo. W związku z tym wzięłam ze sobą plecak, żeby było wygodniej. Niestety z plecakiem mnie nie wpuszczono na halę (czego się spodziewałam), albo raczej, wpuszczono, ale dopiero po umieszczeniu go w zamkniętej spinaczem plastikowej torbie (czego się nie spodziewałam). Co oznaczało, że zamiast mieć wolne ręce, tak jak planowałam, chodziłam z plecakiem w ręku, nie mając go nawet za bardzo jak złapać. Zastanawiam się, czy wymyślili to po to, żeby stworzyć jeszcze jedno miejsce pracy (pakowaczka plecaków).

23.04.2009

Ciekawostki kulinarne: wczoraj jadłam śledzia w sosie pomarańczowym… Beat that! Wydawał mi się trochę za słodki, wolę w czerwonym winie. Próbowałam też riażenki, jest to coś w rodzaju kefiru, tylko że robi się to z mleka topionego (ktoś to określił jako „prażone zsiadłe mleko”), więc jest bardziej kremowe, niestety w ogóle mi nie smakowało, szczególnie ta konsystencja, fuj. Piłam również mors, czyli sok z różnych jagód, np. z żurawiny, borówki itp.

22.04.2009

Wczoraj w naszej szkole odbył się pokaz telepatyczny magika Witalija, zorganizowany przez jedną z naszych nauczycielek, której Witalij jest przyjacielem. Trzeba przyznać, że pokaz był niezły, choć na przykład trik ze mną nie wyszedł, pewnie jestem zbyt odporna 😉 Witalij rzucił w stronę publiczności zgniecioną kulę papieru, którą złapałam ja. Podszedł do mnie i kazał pomyśleć kolor, na co odpowiedziałam: „czerwony”. Powiedział: „OK, teraz go wymaż i powiedz inny kolor”, na co odpowiedziałam „Zielony”. Na kartce, którą mi wcześniej rzucił, było napisane: „Czerwony”, a pod spodem… „Niebieski”. Nie do końca wyszły mu również dwa inne tricki, ale sam na początku zastrzegał, że takie rzeczy na ogół działają w 90%. Mimo to rzeczywiście jego sztuczki były niesamowite, wielu sceptyków po jego show natychmiast zmieniło zdanie na temat zjawisk paranormalnych. Ja nadal pozostaję sceptyczna, choć oczywiście przyznaję, że facet musi być utalentowany. Największe wrażenie na mnie zrobiło zginanie widelca, on po prostu pomachał nim w powietrzu i po sekundzie widelec był cały powyginany, potem włożył go w rękę jednej ze studentek i po paru sekundach widelec był wygięty tam, gdzie ona go trzymała, a potem parę osób próbowało go pogiąć siłą i nijak się nie udało. Pierwszy raz widziałam coś takiego na własne oczy.

Wieczorem zaś byłam z Moniką na koncercie Piotra Nalitcha w Teatrze Estrady. To był właściwie pierwszy jego koncert z prawdziwego zdarzenia. Teatr był pełen po brzegi. Najtańsze bilety kosztowały 700 rubli (70 zł). Koncert trwał dwie godziny, Nalitch wykonał właściwie wszystkie swoje utwory, w tym kilka nowych, których jeszcze nie słyszałam, repertuar był niezwykle bogaty (nawet country się tam znalazło). Grał na fortepianie, keyboardzie i akordeonie, i śmiał się głośno z faktu, że miał do dyspozycji tylko jeden mikrofon (i to nie bezprzewodowy), który musiał nosić ze sobą od fortepianu do keyboardu i z powrotem. Trochę szkoda, że koncert był w teatrze, bo nie można było potańczyć, a niektóre jego kawałki naprawdę podrywały z krzeseł.

21.04.2009

Przede wszystkim mała korekta – „drzewka wierności” znajdują się na Moście Łużkowa, a nie na Wielkim Kamiennym Moście, jak wcześniej napisałam. Dowiedziałam się również z bloga innego Polaka mieszkającego w Moskwie, że czarno-żółto-białe flagi (które trzymali demonstranci na placu Triumfalnym) to barwy Imperium Rosyjskiego z czasów dynastii Romanowów (1858-83). Warto zauważyć, że na zdjęciu, które zrobiłam, widać, że oprócz tego demonstranci trzymają jeszcze parę innych flag, w tym czerwoną z sierpem i młotem. Jak stwierdził blogowicz, czarno-żółto-białe flagi „współcześnie pojawiają się na demonstracjach komunistów, nacjonalistów, imperialistów, monarchistów i wszelkich tego typu mieszanek ideologicznych.” Na to wychodzi 🙂

19.04.2009

Dzisiaj wyznawcy prawosławia obchodzą Paschę. Wczoraj święcono w cerkwiach pokarmy – jajka, kulicz (rosyjską wielkanocną babę) i paschę (tradycyjną wielkanocną potrawę o kształcie piramidy, przygotowaną z białego sera utartego z masłem, śmietaną, żółtkami, cukrem i bakaliami). Zamiast paschy można też po prostu zjeść twaróg wymieszany ze śmietaną, bakaliami i cukrem lub miodem. Podczas naszego spaceru po Moskwie widziałyśmy z Moniką pod Cerkwią Chrystusa Zbawiciela olbrzymią kolejkę do sklepiku sprzedającego kulicz. W nocy z soboty na niedzielę odbywały się zaś nabożeństwa połączone z uroczystą procesją wokół świątyni, w trakcie której wszyscy nieśli zapalone świeczki. Trwało to do wczesnych godzin porannych (w ogóle byłam zdziwiona, gdy się dowiedziałam, że msza w cerkwi trwa przeciętnie ok. trzech godzin). Rano w niedzielę wszyscy sobie składają życzenia mówiąc Христос воскресе („Chrystus zmartwychwstał”), na co odpowiada się „Zaprawdę zmartwychwstał”, po czym całuje się trzykrotnie w policzki.

Dzisiaj poszłyśmy z Moniką zwiedzić Kreml, czyli to co skrywa się za tymi niezmierzonymi czerwonymi murami, które widać na moich fotografiach. Kreml znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. W 1147 r. Jurij Dołgoruki wydał rozkaz zbudowania na Wzgórzu Borowickim drewnianej baszty – to był właśnie początek Kremla i samej Moskwy. Zdecydowałyśmy się na zwiedzenie świątyń – dostępnych dla turystów jest aż sześć – zostawiając sobie Arsenał na kiedy indziej. W jednej z cerkwi mieści się obecnie wystawa biżuterii z Indii pochodzącej z czasów dynastii Munghal. Oprócz tego zobaczyłyśmy największy na świecie dzwon Car Kołokoł z 1735 r. o wadze 200 ton i największą na świecie pod względem kalibru armatę Car Puszka z 1586 r. o wadze 40 ton.

Z innej beczki: wiecie, że matrioszki nie są tak tradycyjnym elementem rosyjskiej kultury ludowej, jakby się mogło wydawać? Mają niewiele ponad 100 lat i są wzorowane na japońskich lalkach. Nazwa matrioszka (матрёшка) jest zdrobnieniem od popularnego niegdyś rosyjskiego imienia ludowego Matriona (Матрёна).

18.04.2009

Dzisiaj wybrałam się z Rachel do Moskiewskiego Muzeum Sztuki Współczesnej i jakże miła spotkała mnie niespodzianka – na dziedzińcu muzeum znajduje się wystawa rzeźb Cereteli! Muzeum to zresztą zostało założone właśnie przez niego (jest on prezydentem Rosyjskiej Akademii Sztuk Pięknych) w 1999 r. i gromadzi obrazy, rzeźby i grafiki XX i XXI wieku. Znajduje się ono w trzech budynkach, my byłyśmy w tym głównym, wstęp z okazji świąt był za darmo. Szczególnie zachwyciło mnie „Requiem dla Wieniczki Jerofiejewa” Borisa Messerera, gdzie na „ołtarzu” stoją butelki po piwie, wódce i tanim winie z powtykanymi prawosławnymi świeczkami, a po ziemi walają się papierosy Biełomorkanał.

Papierosy te są w sprzedaży do dzisiaj, Rosjanie nazywają je papierosami piątej kategorii, a w Pietrozawodsku Marina Borisowna przyniosła je nam na zajęcia, żebyśmy zobaczyli, jak wyglądają. Są to staromodne fajki z długą tekturową tutką zakończone krótkim kawałkiem bibuły z tytoniem. Tekturową tutkę zagniata się w charakterystyczny sposób, dzięki czemu ułatwia ona trzymanie oraz skutecznie chłodzi dym. Taki sposób produkcji papierosów został porzucony na zachodzie wkrótce po II wojnie światowej, jednak w Rosji biełomory są wciąż popularne ze względu na niską cenę (ok. 80 gr za opakowanie). Kanał Białomorsko-Bałtycki łączy jezioro Onega z Morzem Białym. Miał to być obiekt strategiczny, którym przerzucano by okręty wojenne z Bałtyku przez jeziora Ładogę i Onegę do Morza Białego i dalej na Morze Arktyczne. Zamierzenie realizowano z charakterystycznym wówczas w ZSRR rozmachem, w efekcie którego życie straciło tysiące robotników (mówi się o liczbach od 40 do nawet 250 tysięcy), głównie więźniów politycznych. Budowa zakończyła się w stylu tak typowym dla radzieckiej myśli planistycznej. Kanał okazał się za płytki, by przerzucać nim duże okręty wojenne. Na pamiątkę tego „dzieła” powstały papierosy Biełomorkanał. Jest nawet polska piosenka Jana Krzysztofa Kelusa na ich temat http://www.youtube.com/watch?v=ZuHfymLRQYk

Następnie przeszłyśmy się z Rachel do Muzeum Bułhakowa, po drodze wstępując do luksusowego sklepu „Jelisiejewski”, którego wystawne wnętrza zdobią kryształowe żyrandole, witraże i złocenia na ścianach. Podobno tutaj sprzedaje się najlepszy kawior w całej Moskwie. Z ciekawostek widziałam tam też miedowuchę czy kagor – deserowe, bardzo słodkie czerwone wino cerkiewne, które ma 16% alkoholu. Muzeum Bułhakowa to kolejna rzecz całkiem nowa w Moskwie – powstało w 2004 r., niestety jest bardzo malutkie. Znajduje się niedaleko Patriarszych Prudów, na których, o dziwo, nie ma ani pomnika Bułhakowa, ani żadnego z bohaterów jego powieści. Radziecka władza, zdecydowanie nielubiąca pisarza, zamiast tego wystawiła pomnik bajkopisarza Iwana Kryłowa i postaci z jego bajek. Muzeum Bułhakowa organizuje wycieczki śladami „Mistrza i Małgorzaty”, może kiedyś się na to wybierzemy.

17.04.2009

Wczoraj miał miejsce spadek temperatury z 17 do 2 stopni. To naprawdę lekka przesada 😐 Dzisiaj po zajęciach wybrałam się na spacer po Moskwie z Moniką, było bardzo słonecznie (choć nadal chłodno, ok. 5 stopni). Przeszłyśmy się wzdłuż rzeki od Mostu Krymskiego do Cerkwi Chrystusa Zbawiciela, największej świątyni prawosławnej na świecie. Budynek ten ma ciekawą historię. Powstał jako votum dziękczynne za uratowanie Rosji przed najazdem napoleońskim w 1812 r. Prace budowlane trwały 44 lata, tj. do 1883 r. W 1931 r. zapadła decyzja o zniszczeniu cerkwi, na jej miejscu postanowiono zbudować Pałac Rad, który miał być najwyższym budynkiem na świecie, jednak jego budowa nigdy nie została ukończona. Ostatecznie w miejscu tym powstał… basen, oddany do użytku w 1960 r. Przetrwał do początku lat 90., kiedy to postanowiono zbudować na nowo zniszczoną świątynię. Uroczyste poświęcenie odbudowanej cerkwi miało miejsce w 2000 roku. Dziwne to uczucie wiedzieć, że ten budynek ma dopiero jakieś 10 lat.

Po drodze do cerkwi minęłyśmy pomnik Piotra Wielkiego (wysokość – 94,5 m) – znowu mój ulubiony Cereteli – osadzony na końcu sztucznej wyspy. Oficjalna nazwa monumentu to „pomnik dla upamiętnienia 300 lat marynarki rosyjskiej”. Co ciekawe, pierwotnie pomnik miał przedstawiać Krzysztofa Kolumba. Cereteli bez sukcesu próbował w latach 1991-1992 sprzedać go Stanom Zjednoczonym, Hiszpanii i krajom Ameryki Łacińskiej z okazji 500-lecia odkrycia Ameryki. Kiedy pierwotne plany nie wypaliły, mer Moskwy – Łużkow – kupił pomnik i obdarował nim miasto. Ale mieszkańcy Moskwy do tej pory nie docenili gestu Łużkowa… Pomnik Piotra I okazał się na tyle nietrafnym pomysłem, że w 2004 r. jeden z senatorów zaproponował przeniesienie go na Kaukaz. Argumentował, że obecne położenie w sąsiedztwie dwóch wytwórni czekolady jest nietrafne. A w nowym miejscu pomnik znalazłby się w zatoce, obok latarni morskiej. Stamtąd też roztaczałby się piękny widok na Dagestan i Morze Kaspijskie. Jest też podłoże historyczne tej propozycji. Piotr I swój perski pochód rozpoczął od przyłączenia do Rosji Dagestanu. Poza tym przecież nienawidził Moskwy i to właśnie on przeniósł stolicę do Sankt Petersburga. Kilka razy próbowano wysadzić jego pomnik w powietrze, więc dziś jest strzeżony przez całą dobę.

Z cerkwi ruszyłyśmy w stronę Starego Arbatu wzdłuż bulwaru Gogolewskiego, gdzie natknęłam się na pomnik Michaiła Szołochowa. Nie jest to pisarz zbyt znany na Zachodzie, mimo że w 1965 r. dostał literacką Nagrodę Nobla za powieść „Cichy Don”. Okazuje się, że ten pomnik to również rzecz całkiem nowa – odsłonięto go w 2007 r. i jest to drugi pomnik Szołochowa w Moskwie.

Pomników tutaj jest tyle, że po jakimś czasie zaczęłam zwracać uwagę tylko na te, które są nietypowe lub kontrowersyjne ze względu na formę lub treść (tj. to, komu są dedykowane lub jakie wydarzenia upamiętniają). Ten pomnik wydał mi się ciekawy z obu powodów. Podoba mi się pomysł przedstawienia Szołochowa na łódce, przeprawiającego się przez Don, jak również głowy rumaków zanurzonych w betonie niczym w wodzie (przy czym symbolicznie „białe” zwrócone w jedną stronę, a „czerwone” w drugą). Kontrowersja wokół twórczości Szołochowa dotyczy domniemanego plagiatu „Cichego Donu”, którego autorem jest podobno zupełnie ktoś inny. Oto, co pisze się na ten temat:

„Zmiana stosunku krytyków oraz czytelników do Szołochowa nastąpiła w latach 70-tych, kiedy to Sołżenicyn oskarżył go o plagiat „Cichego Donu”, rozpowszechniając na Zachodzie opinie krążące po Rosji już od lat 20. Irina Miedwiediewa-Tomaszewska, która poświęciła tej sprawie książkę, stwierdziła, iż „Cichy Don” napisał inny pisarz kozacki, Fiodor Kriukow, zabity przez bolszewików w 1920 r., natomiast Szołochow zagarnął jego archiwum i opublikował powieść pod własnym nazwiskiem. Za tą wersją przemawiał fakt, że „Cichy Don” różni się znacznie od innych utworów, artystycznie przewyższa je kilkakrotnie oraz nie przystaje do nich ideowo. Poprawki, których dokonał Szołochow w powieści po II wojnie światowej, brzmiały jak fałszywe nuty w harmonijnej kompozycji dzieła. Na dodatek laureat Nagody Nobla nie mógł przedstawić na swoją obronę ani jednego fragmentu rękopisu „Cichego Donu”, ponieważ – jak twierdził – zaginął on podczas ewakuacji stanicy w czerwcu 1941 r. Wokół sprawy autorstwa powieści rozpętała się burza. Grupa norweskich uczonych w książce „Kto napisał „Cichy Don”?” dowodziła, że autorem jest Szołochow. Odpowiadało im rosyjskie małżeństwo, Aksjonowa i Wertel, twierdząc, że to nieprawda. Ostatecznie uznano spór za nierozstrzygnięty. Niedawno trochę światła na tę sprawę rzuciły poszukiwania rostowskiego publicysty Miezencewa, który oskarżył Szołochowa o inny plagiat z Kriukowa, tym razem nie „Cichego Donu”, lecz drugiego najsłynniejszego utworu pisarza – opowiadania „Los człowieka”. Według Miezencewa Szołochow zawładnął archiwum Kriukowa, które powstało po nim w stanicy Głazunowskiej w okręgu Wojska Dońskiego, i wykorzystywał je także w innych tekstach, nie przypuszczając by utwory zamordowanego i zapomnianego twórcy były kiedykowiek publikowane. Tymczasem rostowski publicysta natknął się w starych egzemplarzach „Russkich wiedomosti” (1916) oraz „Donskich wiedomosti” (1919) na dwa opowiadania Kriukowa – „Włoch Zamczałow” i „W gościach u towarzysza Mironowa” – które jako żywo przypominają „Los człowieka”. W obu utworach głównym motywem jest dola żotnierza, uciekającego z niewoli. Niektóre epizody u Szołochowa są prawie dosłownie przepisane od Kriukowa, na przykład scena, w której komendant częstuje jeńca wódką (…)”.

Bulwar Gogolewski doprowadził nas do Starego Arbatu, który jako ulica funkcjonuje od XVI w., jednak większość jego zabudowy pochodzi z początków XX w. Obecnie jest to deptak, jedna z najpopularniejszych turystycznych atrakcji Moskwy, i tak jak na każdym deptaku można tam napotkać ulicznych artystów i handlarzy pamiątek, a także pełno sklepików, butików, kafejek pod gołym niebem i najrozmaitszych restauracji. My natknęłyśmy się na orkiestrę młodych chłopaków grających na instrumentach dętych i do tego wykonujących skomplikowane układy choreograficzne – niestety szybko rozgoniła ich milicja. Ogólnie atmosfera tego miejsca trochę mnie zawiodła – przyznam, że nawet ulica Szeroka w Toruniu miała dla mnie więcej magii. Może to ta wszechobecność milicji psuje efekt?

15.04.2009

Przeczytałam dzisiaj artykuł w „Argumentach i faktach” o Timie, Martinie i Archim (mieszkają razem w Wołgogradzie) i jestem pod wrażeniem poziomu dziennikarstwa w Rosji. Jak widać, nawet na tym najniższym, najmniej „prestiżowym” szczeblu prawda jest tym, co liczy się najmniej. Nota bene Tim i jego kumple to nie pierwsi moi znajomi obcokrajowcy, który trafili do rosyjskiej gazety – wcześniej była to Ulla (wywiad na temat jej działalności, przyczyn jej przyjazdu do Rosji itp.), a ostatnio Nat i Tom (artykuł pt. „Chcę rosyjską żonę!”). Jak widać Rosjanie bardzo się cieszą, że do ich kraju chcą przyjeżdżać obcokrajowcy, i próbują ich przedstawić w jak najlepszym świetle (a wypowiedzi obcokrajowców mają za to przedstawiać Rosję jako najlepszy kraj pod słońcem). Wracając do Tima i spółki: w krótkim tym tekście (jakieś 300 słów) kłamstwo piętrzy się na kłamstwie. Autorka pewnie odpowiedziałby na ten zarzut tak jak Jaskier: „Ja nie kłamię, ja tylko koloryzuję.” Już sam tytuł to stek bzdur: „Na procesję z wioślarzami z Cambridge.” Po pierwsze, chłopaki wcale się nie wybierają na tę procesję, po drugie – nie są wioślarzami, po trzecie – nie są z Cambridge. Zdjęcie jest podpisane: „Hindus, Anglik i Irlandczyk.” Ubaw po pachy, bo wszyscy trzej są Anglikami, Tim ma irlandzkie korzenie i dlatego jest katolikiem, a Archie ma indyjskie korzenie. Zresztą dalej w tekście czytamy, żeby było jeszcze barwniej: „Irlandczyk-katolik Tim, Anglik-protestant Martin oraz były hinduista, obecnie ateista – Archie” 😀 Dalej dowiadujemy się, że wszyscy trzej są studentami z Cambridge i w zeszłym roku przegrali w zawodach wioślarskich z drużyną Oxfordu (mam wrażenie, że to po prostu jedyne, co autorce artykułu przychodziło do głowy na myśl o Cambridge, no i jest to niejako związane z tematem procesji, której trasa przebiega wzdłuż rzek), i nie wezmą udziału w całej procesji (która potrwa aż dwa tygodnie!), bo mają „napięty grafik zajęć” – tak, cztery dni nauki w tygodniu, 15 godzin 😀 Myślę, że autorce można pogratulować jednego – pomysłu, jak urozmaicić nudnawy artykuł o religijnej procesji, która co roku jest taka sama. Tak sobie myślę, że naprawdę nie wiem, jak można ufać jakimkolwiek informacjom, jeśli nawet w czymś takim nie ma słowa prawdy 😀 Link do artykułu: http://np.aif.ru/issues/777/13_01 Polecam zdjęcie z podpisem („Hindus, Anglik i Irlandczyk na długo zapamiętają udział w prawosławnej procesji” – haha, na pewno będzie to jedno z największych przeżyć w ich życiu!)

13.04.2009

Pogoda jest przepiękna, codziennie po 17 st. Niestety w związku z tym bardzo szybko zaczął się mój katar sienny. Wydaje mi się, że ma to związek z poziomem zanieczyszczenia powietrza w Moskwie. Oczywiście moja bab nie omieszkała mi już polecić na to ekstraktu z pichty, to jest sosny syberyjskiej, który według ulotki jest panaceum na wszystkie choroby tego świata. Możliwe, że jest to dobry suplement, ale no właśnie: suplement. Dlaczego, jeśli ktoś urodzi się ślepy albo z padaczką, albo zachoruje na ospę, to nikt nie próbuje go wyleczyć metodami naturalnymi (chociaż może są takie osoby), a o alergii wszyscy myślą, że albo jest jak przeziębienie, i wystarczy sobie na to kupić lekarstwo bez recepty w aptece, po czym jak ręką odjął, albo że to swego rodzaju nieprawidłowość funkcjonowania organizmu, związana z zanieczyszczeniem środowiska, i w związku z tym tylko sama natura może ją zwalczyć…? Myślę, że może i mają rację, tylko ich sposób rozumowania nadal jest nieprawidłowy, bo picie jakiegoś roślinnego ekstraktu czy koziego mleka, masaże, joga czy zdrowa dieta to stanowczo za mało w świecie jedzenia nafaszerowanego chemikaliami i powietrza zanieczyszczonego metalami ciężkimi (to zupełnie jakby palić papierosy i uprawiać jogging… te rzeczy wzajemnie się redukują). Chciałabym zaapelować do wszystkich takich osób z prośbą o zaakceptowanie faktu, że powrót do natury jest po prostu niemożliwy, szczególnie, że przyczyny mojej choroby sięgają o wiele głębiej w czasie – trzeba by było „przywrócić naturze” nie tylko mnie, ale i moich rodziców zanim się urodziłam, a najlepiej jeszcze i ich rodziców. Coś mi się wydaje, że rezygnacja z udogodnień cywilizacyjnych byłaby dla nich jednak dosyć trudna 😉

12.04.2009

Temperatura wciąż rośnie – 16 st. Dzisiaj powtórzyłyśmy spacer, tylko tym razem doszłyśmy do Wielkiego Moskworieckiego Mostu, skąd miałyśmy widok na Kreml od drugiej strony, przeszłyśmy kawałek wzdłuż rzeki, po czym doszłyśmy do Wielkiego Kamiennego Mostu, który doprowadził nas do Galerii Trietiakowskiej, znajdującej się po drugiej stronie rzeki. Na tym moście znajdują się „drzewa wierności”, do których nowożeńcy przypinają kłódki ze swoimi imionami i datą ślubu. Bardzo uroczy zwyczaj.

Znamienne, że każdego dnia widziałyśmy na różnych placach protesty i demonstracje, ludzi z różnymi dziwnymi flagami i transparentami. Na ogół milicji było więcej niż protestujących, a przy jednej z demonstracji widziałyśmy dziesiątki autobusów z żołnierzami. Nie wiem, o co mogło chodzić, i czy jedno było z drugim powiązane.

Galeria Trietiakowska też bardzo mi się spodobała, choć początkowo wzięłyśmy ją z Marią za kościół i przeszłyśmy obok. W końcu spytałyśmy się kogoś, gdzie znajduje się galeria, i wskazano nam budynek za naszymi plecami, czyli domniemany kościół… Co za wstyd ;D Tak więc błądzenia w Moskwie było niemało, oczywiście to nie tylko nasza wina, lecz przede wszystkim braku jakiegokolwiek oznakowania.

Trietiakowska Galeria mieści kolekcję dzieł rosyjskiej sztuki od XI w. do początku wieku XX. (Współczesna sztuka rosyjska mieści się w tak zwanej nowej Galerii Trietiakowskiej, w osobnym budynku, w którym jeszcze nie byłam.) Dla studentów wstęp jest za darmo tylko w pierwszą i drugą niedzielę miesiąca (więc nam się udało), a normalnie kosztuje 150 rubli (~15 zł), więc pod tym względem lepszy jest Ermitaż, gdzie wstęp zawsze jest za darmo dla studentów. W ogóle wszędzie za wstęp musiałyśmy płacić – i w Parku Zwycięstwa, i w Cerkwi Wasyla Błogosławionego, ale nie były to wielkie sumy (np. 40, 50 rubli).

W galerii nie udało mi się zobaczyć akurat tego, co chciałam zobaczyć najbardziej, czyli obrazów Michaiła Wrubla, bo w tej sali akurat odbywał się koncert i była zamknięta. Zawsze mi się podobał jego „Bogatyr”, którego zresztą widziałam w Muzeum Rosyjskim w St. Petersburgu, ale ostatnio zapaliła mnie do jego malarstwa ponownie nasza nauczycielka literatury, która przy okazji omawiania tematu symbolizmu pokazała nam parę jego dzieł. Równie bardzo zachwyciły mnie baśniowe malowidła Wiktora Wasniecowa, przedstawiciela ruchu pieriedwiżników, np. „Iwan Carewicz na szarym wilku”, „Trzej bohaterowie” (to znowu bogatyrzy). Świetna też była sala z rysunkami, akwarelami, pastelami i drukami – w tym art nouveau. Niestety nie pamiętam nazwisk, było ich strasznie dużo. Był też oczywiście Ilia Repin (niesamowity obraz „Iwan Groźny i jego syn Iwan w dniu 16 listopada 1581″, przedstawiający cara trzymającego w ramionach zamordowanego przezeń syna), Lewitan, Szyszkin, Surikow, Wereszczagin (polecam „Apoteozę wojny”) i wiele innych znakomitości wśród rosyjskich artystów.

Rosjanie mają tę denerwującą właściwość, że bardzo lubią pouczać i strofować. Zauważyłam, że właściwie nie ma dnia, żeby mi na coś nie zwrócono uwagi (i nie ja jedyna mam takie doświadczenia). W Pietrozawodsku na przykład zwracano nam parę razy uwagę na głośne rozmawianie w trolejbusie. Tutaj zdarzyło mi się, że kiedy wychodziła ode mnie Sasza z mamą, zamknęłam za nimi drzwi od korytarza klatki, a okazało się, że na klatce schodowej stał i palił sąsiad, którego nie zauważyłam. Otóż nie omieszkał on zadzwonić do moich drzwi po pięciu minutach i oznajmić mi, że mu się to nie spodobało. Innego razu, gdy wsiadałam do windy z trójką innych osób i nacisnęłam guzik z numerem swojego piętra, upomniano mnie, że nie jestem w windzie sama (widocznie miałam czekać, aż wszyscy wsiądą, i dopiero wtedy nacisnąć guzik). A najlepsza była pracownica Trietiakowskiej Galerii, której się spytałam, dlaczego sala z Wrublem jest zamknięta. Opieprzyła mnie od góry do dołu, że chodzę i na znaki nie patrzę, a gdy odpowiedziałam, że żadnych nie widziałam, to stwierdziła, że po prostu nie chce mi się czytać, albo raczej, że na pewno czytać nie potrafię (!). To się nazywa customer service. Kiedy poszłyśmy dalej zwiedzać, zauważyłyśmy w końcu te znaki w paru miejscach. Były wielkości kartki A4 i głosiły: „WRUBEL”, pod spodem „KONCERT”. No oczywiście, wszystko jasne! Wiadomo, dlaczego sala jest zamknięta, i że w ogóle zamknięta, i kiedy ją zamknięto, i kiedy otworzą… Teraz już wiemy, czemu Rosjanom niepotrzebne wyraźne i czytelne znaki. Oni czytać potrafią – a my, analfabeci z Zachodniej Europy, nie za bardzo.