27.03.2009

Tydzień pełen wrażeń. Aż trzy razy byłam w Krużce (mówiłam, że to będzie mój drugi dom), raz u Moniki, a raz u A.S. W środę i czwartek w Moskwie był przejazdem Tim, który spędza swój drugi semestr w Wołgogradzie (dla nieuświadomionych, dawniej Stalingrad, dla studenta historii miejsce bardzo inspirujące). Poleciał z Moskwy do Brisbane w Australii na ślub swojego starszego brata, wracać będzie również przez Moskwę, więc może zobaczymy się ponownie. Ojciec zarezerwował Timowi pokój w czterogwiazdkowym hotelu o nazwie Kosmos (i jest zaprawdę kosmiczny, zamieszczę później zdjęcie na Picasaweb), widać, że jego architekci mieli megalomańskie aspiracje: ma 25 pięter i mieści 1777 pokoi! I jeszcze ten styl z lat 80… Tak więc we środę byliśmy na piwie z paroma znajomymi, a we czwartek pochodziliśmy sobie wokół Kremla, w końcu zobaczyłam słynny Plac Czerwony, GUM i tym podobne. Nie miałam za bardzo natchnienia do robienia zdjęć, to miejsce jest tak olbrzymie, że powinnam mieć chyba aparat do robienia zdjęć panoramicznych…

Wołgograd jest o wiele bardziej na południe od Moskwy, więc klimat jest o wiele cieplejszy. Będą tam mieć niezłe upały w maju i w czerwcu. Jest to całkiem sporo miasto, około miliona mieszkańców. Studentów jest tylko ośmioro, więc dobrze, że nie zdecydowałam się na wybór tego miasta (ani Twieru i Jarosławlia), bo taka liczba studentów oznacza, że wszyscy są w jednej grupie, niezależnie od poziomu, więc poziom całej grupy byłby dla mnie stanowczo za niski.

Swoją drogą stwierdziliśmy z Timem po dłuższym obadaniu bilbordu w metrze, że matrioszki to jednak matka z szóstką dzieci! A tych panów-inwalidów w żołnierskich mundurach to jest chyba cała szajka, widziałam już trzech!

Wracając codziennie późno do domu zwróciłam uwagę na to, jak dużo milicjantów jest w Moskwie. Można zobaczyć przynajmniej kilku na każdej stacji metra. Pewnie co czwarty obywatel Moskwy to milicjant. W innym kraju, takim jak Anglia, zwiększyłoby to moje poczucie bezpieczeństwa, lecz tutaj jest wręcz odwrotnie – wiem, że ci milicjanci są tu nie po to, żeby zapewniać bezpieczeństwo mieszkańcom miasta, lecz po to, by dopilnować przestrzegania niedemokratycznych i biurokratycznych przepisów, i interesów swoich (poprzez wymuszanie łapówek za przymykanie oczu) oraz tych, którzy na tej biurokracji zarabiają (wszelkiego rodzaju papierki można sobie tutaj załatwić odpłatnie, musi to być olbrzymia industria). Tak więc milicjanci głównie stoją przy eskalatorach i wyłapują tych, którzy na przykład mają ciemniejszą karnację, czyli mogą być nielegalnymi imigrantami. Roboty zapewne mają po uszy, bo w Moskwie jest prawdopodobnie ok. 3 milionów nielegalnych imigrantów… (dokładnych liczb nikt nie zna). Przybywają głównie z krajów WNP takich jak Tadżykistan, Uzbekistan i Kirgistan.

Niedługo są moje dwudzieste czwarte urodziny, a ja nadal wyglądam na nieletnią. Wczoraj, gdy szłam do A.S., poprosiła mnie o kupienie jej butelki wódki i Coli. Przy kasie poproszono mnie o paszport… Nikt o czymś takim wśród naszych studentów nie słyszał i nigdy nie zdarzyło się to nikomu w Pietrozawodsku, bo – w o wiele większym stopniu niż w Polsce – nadal nie przestrzega się zakazu sprzedaży alkoholu nieletnim.

26.03.2009

Przykre wiadomości w tym tygodniu. Zahrah, dziewczyna, która mieszkała u Liuby przede mną, już nie wróci do Moskwy, bo wykryto u niej raka. Ma tylko 21 lat 🙁 A John z naszej grupy poleciał do Anglii na czas nieokreślony, bo jego ojciec umiera…

23.03.2009

Liuba po raz kolejny mnie zaskoczyła – tym razem zrobiła mi sok ze świeżych marchewek. Poza tym na prawosławnym targu kupiła różnego rodzaju przetwory warzywne, czyli solienia: kiszone ogórki, pomidory oraz kapustę na trzy sposoby: z borówkami, z czosnkiem i z szafranem. Jak widać postna dieta nie musi być nudna. Nie brakuje też niestety typowo rosyjskich – w negatywnym tego słowa znaczeniu – elementów jadłospisu, tj. najbardziej zniesławionego wśród angielskich studentów makaronu i kaszy gryczanej, problem z którymi polega na tym, że spożywane są bez dodatku jakiegokolwiek sosu. Ogólnie zaś moja dieta jest o wiele zdrowsza niż w Pietrozawodsku, gdzie objętość obiadu (pierwsze, danie, drugie danie, herbata i deser) spowodowała, że pojemność mojego żołądka zwiększyła się przynajmniej dwukrotnie, a ilość wchłanianego tłuszczu co najmniej czterokrotnie. A już za szczególnie chwalebne uważam, że Liuba posiada oliwę z oliwek i ocet balsamiczny, i że kupuje regularnie soki owocowe.

Aha, no i poza tym ostatnio wyczyściła mi moje buty… 😀

Dla porównania, gospodynie innych studentów potrafią się z nimi żreć na przykład o zużycie papieru toaletowego. Bab Moniki ma nową pralkę i chce, żeby Monika za swoje pieniądze kupowała Calgon. Bab A.S. w ogóle nie sprząta mieszkania, karaluchy są tam na porządku dziennym. Przykłady można mnożyć.

Rosjanki uwielbiają wszelkiego rodzaju obniżki i promocje. Zarówno Irina jak i Liuba chwaliły mi się upolowanymi w sklepach ciuchami, kupionymi za bezcen. Liuba ostatnio kupiła gdzieś za jednym zamachem aż cztery pary wiosennych butów, każda po 500 rubli (~50 zł). Chciała mnie zabrać w to miejsce, żebym tez sobie coś kupiła, ale wyjaśniłam jej, że bardziej przydałyby mi się spodnie, bo z dwóch par, które tutaj mam, jedna niedługo będzie nie do użytku, zrobiła mi się w nich dziura, która regularnie się powiększa. Liuba natychmiast postanowiła zabrać mnie do sklepu, gdzie mogłabym tanio dostać dżinsy, na co jej odpowiedziałam, że póki się nie wyjaśni moja sytuacja finansowa, nie stać mnie nawet na najtańszą parę, a ona na to: „No to ja Ci dam pieniądze.” Jakie ta kobieta ma dobre serce 🙂 Myślę jednak, że póki co pójdę za radą Zygiego…

Zygmunt: Uasic, jedziesz do Rosji reprezentować Polske i taką hańbę przynosisz naszemu włokiennictwu

Paulina: no wlasnie te spodnie polskie… w Polsce kupione. taki szajs! dwa lata i dziura

Z: mhh, no to weź zacznij się stylizować na punkówę

takie spodnie nawet pasują

P: myślę ze coś w tym stylu powinnam zrobić

uczynić z tej dziury element zdobniczy

jakąś agrafkę tam dopiąć

Z: albo idź do ambasady

P: (choć to rzeczywiście w kroku wiec mogłoby być niebezpiecznie)

22.03.2009

Wczoraj była domówka u Anette, okazuje się, że mieszka ona z ojcem, który już od kilkunastu lat pracuje w Moskwie, ale często lata do Finlandii (jest Finem). Mieszkanie super, czteropokojowe, na strzeżonym osiedlu, niestety na drugim końcu Moskwy (tam, gdzie znajduje się także akademik Mai). Było pewnie z trzydzieści osób, większość to studenci z Language Link, ale było też paru Rosjan. Najbardziej rozśmieszyła mnie bardzo rosyjska z charakteru poranna scenka – trójka z nich siedziała w kuchni i leczyła kaca wodą z kiszonym ogórków, która po rosyjsku nazywa się rassoł. A Fin (chodzi tu o imię, nie narodowość) jak na pół-Hiszpana przystało zrobił całe wiadro sangrii. Dużo osób zostało na noc, co stało się wdzięcznym tematem dla mojego aparatu fotograficznego. Liza na noc nie została i kiedy szła do domu nad ranem, była tak otumaniona alkoholem, że nie potrafiła znaleźć swojej kurtki, w związku z czym wzięła sobie moją. Łącznie z moją komórką, kluczami od domu i biletem miesięcznym na metro. Torebkę też zostawiła, na szczęście nie wzięła mojej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy rano chciałam wybrać się do domu! Na dodatek Liza chyba naprawdę ostatecznie uwierzyła w to, że kurtka wraz z zawartością kieszeni była jej, bo poszła spać ściskając moją komórkę w ręku.

Imprezka

21.03.2009

Jestem w Moskwie równo miesiąc! Nie chce mi się w to wierzyć, czas leci tak szybko. Dzisiaj miałam kolejną lekcję z Ksenią, jest naprawdę trudnym przypadkiem i typowym przykładem tego, co dzieje się z ludźmi, kiedy przemiele ich szkolny system nauczania języków… Ma wiedzę tak poszatkowaną, że niektóre zagadnienia można z nią robić na poziomie średnio zaawansowanym, ale z niektórych jest na poziomie początkującym. Mówiłam jej, że 45 minut zajęć to jest po prostu nic (zrobiłyśmy ułamek tego, co dla niej przygotowałam – w czwartek siedziałam dwie godziny i szukałam materiałów w internecie, z której zrobiłam jej handout na dwa kolejne zajęcia), już nawet nie chodzi mi o to, że chcę zarobić, po prostu przez tyle czasu strasznie mało da się zrobić, no ale ona chyba myśli, że tyle jej wystarczy, albo po prostu nie ma kasy na więcej. Problem w tym, że to by wystarczyło tylko, gdyby była w stanie dużo sama zrobić w domu (przynajmniej kilka godzin nauki w tygodniu), ale ona już próbowała samodzielnej nauki z książki z zadaniami gramatycznymi z kluczem odpowiedzi, i miała problemy już na etapie pierwszych kilku zadań.

20.03.2009

Na ulicach i w metrze jest zawsze dużo mundurowych. Nie ma dnia, żebym ich nie widziała. Dzisiaj jeden z nich stał obok wychodzącego z metra tłumu, wyłowił mnie wzrokiem i spytał się grzecznie, czy mam chwilkę. Akurat spieszyłam się na zajęcia, więc nie miałam. Nie mam pojęcia, czego ode mnie chciał. Przeprowadzał ankiety na temat bezpieczeństwa w metrze? 😉 Nawet nie wiem, do jakich służb należał, bo ich wszystkich nie rozróżniam.

19.03.2009

Pogoda jest całkiem znośna, tylko w dzień po moim przyjeździe było bardzo zimno, -10 st., potem zaczęło się ocieplenie i od tego czasu temperatury cały czas oscylują wokół zera i mamy odwilż. Czasem jest słonecznie, czasem pochmurno. Śmieci prześwitują spomiędzy resztek śniegu na ulicach (przeważają niedopałki i kapsle).

Kolejne trzy fenomeny moskiewskiego metra:

  1. Podrywający faceci. Ostatnio w metrze podrywał mnie Pakistańczyk: prosił u mój numer, a jak nie chciałam dać, to chciał mi wcisnąć swój (nalegał WIELOKROTNIE), poza tym mówił, że będzie dla mnie dobry, zabierze mnie do Pakistanu i pokaże góry… Mężczyźni w Rosji podrywają w bardzo bezpośredni sposób, robią to często i z zamiłowaniem myśliwych, polujących na zwierzynę. Nawet jeśli im się odmówi, próbują do skutku (tj. np. w metrze do momentu kiedy albo ty, albo on wysiądzie z metra). Tylko jedno nie daje mi spokoju: ten Pakistańczyk był biały i mówił płynnym rosyjskim, więc stanowił niewątpliwy kontrast do jego rodaków, których widywałam w Londynie… Myślałam, że może się przesłyszałam, ale żaden inny „stan” nie brzmi na tyle podobnie… Ktoś zna wyjaśnienie tej zagadki?

  2. Żebracy. W 90% przypadków są to starsze kobiety lub inwalidzi, nie ma ich jednak wielu, kiedyś było o wiele gorzej. Razu pewnego widziałam w metrze żebrzącego mężczyznę na wózku inwalidzkim ubranego w strój żołnierza. Spytałam o to naszą nauczycielkę i według niej nie jest to prawdziwy weteran, lecz po prostu przebieraniec – jest to jedna z wielu metod stosowanych przez osoby zarabiające na żebrach (tj. nie prawdziwych potrzebujących, lecz tych, którzy wybrali taki sposób zarobku). Też mi się wydaje, że nawet taki kraj jak Rosja nie dopuściłby do tego, żeby żołnierze, którzy stali się inwalidami na wojnie, musieli potem żebrać w moskiewskim metrze… (co nie oznacza, iż uważam, że zapewnia im dobrobyt)

  3. Patriotyczno-prorodzinne bilbordy. Na ścianach wzdłuż eskalatorów można zauważyć trzy rodzaje bilbordów, zapewne sponsorowanych przez rząd:

  1. bilbord przedstawiający rodzinę matrioszek (tu trzeba wyjaśnić, że matrioszka w kulturze rosyjskiej stała się symbolem kobiety spętanej patriarchatem, czymś takim jak u nas matka-Polka): mamę, tatę i pięcioro (!!! lepiej niż w Polsce, gdzie Kaczyński marzył o czwórce przypadającej na każdą rodzinę) dzieci, podpisana złotą myślą francuskiego myśliciela Bacona: „Miłość do ojczyzny zaczyna się od rodziny”. Co za szantaż emocjonalny: jeśli kochasz ojczyznę, rozmnażaj się! A wiadomo, że każdy Rosjanin kocha… Swoją drogą na początku zastanawiałam się, czy nie jest to matka z szóstką dzieci, bo ojciec jest o wiele mniejszy od niej! Teraz myślę, że ta różnica rozmiarów ma podkreślać wagę roli matki w rodzinie…

  2. dwie wesołe rodziny (każda ma po jednym dziecku) w parku przy pięknej pogodzie, wyglądają bardzo zachodnioeuropejsko, złota myśl głosi: „Rodzina – jeden z cudów przyrody”, niestety nie pamiętam autora.

  3. Uśmiechnięta matka z trójką bobasów (!) na kolanach, a obok: „Nasz kraj potrzebuje waszych rekordów”, niżej mniejszym drukiem: „W Rosji każdej minuty rodzi się troje dzieci.” Czy naprawdę chodzi o to, że Rosjanki mają osiągać rekordy w rodzeniu dzieci? 😮 Kolejne odniesienie do ojczyzny. Znamienne, że na tym bilbordzie nie ma mężczyzny…

W sumie nie ma się co dziwić, problem zmniejszania się liczebności populacji w Rosji jest bardzo poważny, szczególnie w obliczu coraz większego napływu Chińczyków, których jest przecież wystarczająco dużo, żeby po cichu zasiedlić całą Syberię…Tego przynajmniej obawiają się Rosjanie, według Rzeczpospolitej (artykuł z kwietnia 2008) aż 60 procent uznało przypływ chińskich imigrantów na rosyjski Daleki Wschód za „bardzo niepokojący”. Według oficjalnych badań Chińczyków jest w Rosji ok. pół miliona, ale moja nauczycielka na zajęciach powiedziała ostatnio, że raczej ok. miliona. Tak czy inaczej to zaledwie 0.70%…

Dzisiaj bankomat wydał mi niezwykle rzadki i nigdy niewidziany przeze mnie na oczy banknot o nominale 5000 rubli (500 zł)! Dobrze, że zapłacę nim za mieszkanie, bo inaczej pewnie miałabym spore trudności z pozbyciem się go 😉 Niestety rubel podskoczył do 46 za funt (przez ostatnie miesiące było to 50) :/

18.03.2009

Nie wiem, czy ktoś pamięta jak wspominałam, że w Pietrozawodsku pijałyśmy z Marią w café „Akwarele” kawę „z turka” – otóż niepoprawnie się wtedy wyraziłam, bo powinnam była powiedzieć „z turki”, okazuje się, że jest to rzeczownik rodzaju żeńskiego. Moja gospodyni również ma turkę i czasem robię sobie w niej kawę. Jest naprawdę przepyszna, choć pewnie i tak nie przestrzegam wszystkich zasad jej przygotowania. Zresztą, gdy próbowałam w internecie się dowiedzieć, jak robić taką kawę, to znalazłam wiele sprzecznych instrukcji. Od najprostszej – czyli wsypania zmieszanej kawy z cukrem, zalania zimną wodą i podgrzania do momentu, gdy kawa zacznie kipieć (trzeba wtedy odstawić ją z gazu i postawić z powrotem, trzykrotnie), po całe ceremoniały zaczynające się od uprzedniego podgrzania turki, po kilkakrotne przemieszanie kawy, dolanie kilku zimnych kropel wody do gotowej kawy, i podgrzanie filiżanek…

Do kawy „po turecku” można dodać również kardamon lub cynamon (próbowałam to pierwsze, bo Liuba ma kardamon, całkiem ciekawy smak), niektórzy też dodają szczyptę soli, żeby wzmocnić smak kawy. Kawa „po arabsku” podobno różni się tym, że na początku doprowadza się cukier (w niektórych wersjach cukier puder) do karmelizacji, a potem dodaje kawę.

Turka powinna być miedziana lub mosiężna, ale w dzisiejszych czasach najczęściej jest wykonana z aluminium. Po polsku nazwa „turka” właściwie nie funkcjonuje, wydaje mi się, że bardziej popularna jest „dżezwa” albo po prostu tygielek z uchwytem. Myślę, że to jeden z wyraźniejszych akcentów wpływu ludów tureckich i kultury Wschodu na Rosję, bo dżezwa przyszła tutaj z Turcji, nazwa pochodzi z języka arabskiego (choć pisownia z osmańsko-tureckiego), jest ona popularna na Kaukazie, na Bałkanach (w Grecji, Czarnogórze) oraz na Bliskim Wschodzie (w Syrii, Arabii Saudyjskiej). Najbardziej popularne określenie w anglojęzycznych krajach to „ibrik” (z greckiego) oraz cezve (co wymawia się „dżezwe”).

Nasza polska kawa „po turecku” nie ma z nią nic wspólnego, chociaż kto wie, może w przeszłości miała? Wydaje mi się, że zwyczaj zaparzania kawy w tygielku mógł nie być nam obcy…

Kawa z dżezwy jest „czarna jak noc, gorąca jak piekło i słodka jak miłość” – dlatego zresztą moim zdaniem mleko do kawy nie pasuje 😉

Z Zakaukazia przyszedł też do Rosji lawasz, czyli typ chleba, który przypomina mi turecki chleb, który kupowaliśmy z Kamilem na Haringey: z pszenicznej mąki, miękki i płaski jak placek. Najbardziej popularny w Armenii, Gruzji, Iranie i Azerbejdżanie. Moja bab kupuje go na przemian ze zwykłym chlebem, lawasz jest moim zdaniem o wiele smaczniejszy.

Przy okazji powrotu wspomnieniami do Pietrozawodska zauważyłam, że właściwie w każdej rozmowie z tymi mieszkańcami Rosji, którzy mają więcej niż 20 lat, nieodmiennie przewija się wątek niskich i niezmiennych cen na transport publiczny, które obowiązywały w czasach komunizmu. Zarówno w przypadku pietrozawodskich trolejbusów, jak i moskiewskiego metra była to kwestia kilku kopiejek za jeden przejazd – i cena ta nie zmieniała się, ba, kto to pamięta, przez lat 20 lub więcej. Zabawne, jak te kilka kopiejek stało się dla Rosjan symbolem wszystkiego tego, co dla nich znaczył komunizm – pewności, bezpieczeństwa, niskich cen, mieszkań socjalnych, pracy dla każdego, a co za tym wszystkim idzie – bytu zapewnionego każdemu obywatelowi. I ktokolwiek by tego nie wspominał, nawet zwolennicy obecnego stanu rzeczy (których zresztą jest większość), zawsze zauważam w ich głosie sentyment i żal z powodu utraty tego, co było. Rosjanie wolą kapitalizm i akceptują jego zasady, i są zadowoleni z tego, że nie żyją już w realiach gospodarki sterowanej, jednakże czują się przez kapitalizm głęboko pokrzywdzeni i oszukani, głównie z powodu wydarzeń, które miały miejsce zaraz po rozpadzie ZSRR, za rządów Jelcyna – rozgrabiona własność państwowa, wzbogacenie się sprytnych biznesmenów i pojedynczych ludzi związanych z władzą (późniejszych oligarchów), straszliwa inflacja rubla, przez co ludzie z dnia na dzień nie mieli za co żyć, a ich oszczędności traciły wszelką wartość, oraz wstrzymywanie wypłat przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Trudno nawet mi sobie wyobrazić, jak ci ludzie się wtedy czuli, więc do pewnego stopnia im się nie dziwię.

17.03.2009

Okazuje się, że jedyną osobą w mojej grupie, która miała do czynienia z rosyjskim mniej niż trzy lata – i nie jest Słowianinem – jest John. Liza, która z rosyjskiego jest rzeczywiście bardzo dobra, ma podwójne obywatelstwo, jej rodzice oboje są z Rosji, ale ojczym z Wielkiej Brytanii. Z jej stwierdzeniem, że rosyjski to jej pierwszy język jednak bym się nie zgodziła, bo jej rosyjski jest na poziomie mojego, a jej ojczystym językiem definitywnie jest angielski. Anna natomiast mieszka w Moskwie od piątego roku życia, bo jej rodzice przenieśli się tutaj do pracy. Chodziła jednakowoż do szkoły międzynarodowej i co prawda nie pytałam się jej o szczegóły, ale z jej poziomu znajomości języka wynika, że raczej nie miała z nim zbyt wiele do czynienia i jak na większość życia spędzoną w Rosji, spodziewałabym się, że mówiłaby prawie tak płynnie, jak Rosjanie, natomiast idzie jej znacznie gorzej od Lizy czy Polek w grupie. Ciekawe zresztą zjawisko, że rosyjski przecież studiuje na angielskim uniwerku… Tak jak i Liza. Monika natomiast, okazuje się, ukończyła aż trzy lata rusycystki w Toruniu, po czym zdecydowała się pojechać do pracy do Szkocji i tam już została.

Nauczyciele są w porządku, w większości młodzi, energiczni, wykształceni w tej dziedzinie, którą się zajmują, tj. nauczaniu rosyjskiego jako języka obcego, w przeciwieństwie do wykładowców w Pietrozawodsku, którzy co prawda mają wieloletnie doświadczenie w nauczaniu angielskich studentów, ale specjalizują się w innych przedmiotach. Nie, żeby to było jakimś wielkim minusem, ale wydaje mi się, że przy niektórych przedmiotach widać różnicę, np. tłumaczeniu, które tutaj prowadzone jest o wiele bardziej profesjonalnie, szczególnie dobór tekstów jest lepszy. Albo na zajęciach z razgowornoj praktiki, gdzie mam okazję pierwszy raz w życiu porządnie popracować nad fonetyką. Jedyna nauczycielka, która nikomu nie odpowiada, to Suchowickaja, z którą mamy pismienną riecz. Nie za bardzo chyba wie, jak prowadzić te zajęcia, jest bardzo nieśmiała i niepewna siebie, uczy nas niewiele nowego i pożytecznego. No właśnie, i muszę w końcu napisać krótki esej na jej zajęcia, miałam na to dwa tygodnie i nawet nie tknęłam…

Dzisiaj na zajęciach ze SMI (język mediów) rozmawialiśmy o tragedii, która ostatni wydarzyła się w Winnenden, w Niemczech. Jedno z pytań dotyczyło przyczyn takich wydarzeń, oczywiście wymieniliśmy te najczęściej powtarzane i już wszystkim dobrze znane (nie lubię takich dyskusji, ale cóż, niektórzy nauczyciele uważają to za dobry sposób na językową praktykę): 1. ułatwiony dostęp do broni, 2. przemoc w telewizji i grach komputerowych, 3. nieodpowiednie wychowanie i brak uwagi ze strony rodziców, 4. możliwa choroba psychiczna chłopca, 5. odpowiedzialność społeczeństwa, które z racji bycia obojętnym na bliźniego ignoruje niepokojące sygnały. A.S. nie zgodziła się z resztą grupy co do ostatniego punktu, stwierdziła, że społeczeństwo w żaden sposób nie jest winne. Uważa, że chłopiec mógł być po prostu cichy, zamknięty w sobie, nieśmiały z natury, i samotny z wyboru, i nikt normalny na siłę nie próbowałby mu pomóc, wpychać nos w jego życie. Ma częściowo rację – są osoby, które nie potrzebują towarzystwa innych ludzi, świetnie radzą sobie same, jako przykład można podać słynnego już Haklaka z mojej grupy w Pietrozawodsku, który przez cztery miesiące prawie nie otworzył do nas ust. Jednak pomyślałam sobie, że A.S. doskonale odzwierciedla swoim postępowaniem swoją postawę – tj. jak myśli, tak i postępuje. Kiedy przyszłam na swoje pierwsze zajęcia w tej grupie, akurat nikogo nie było w sali, była przerwa, więc po prostu usiadłam i czekałam. Za chwilę A.S. wpadła do sali, uśmiechnęłam się i powiedziałam „Zdrastwuj”, ona na to odparła po polsku „Cześć”, bo się od razu domyśliła, że jestem Polką, po czym… Obróciła się na pięcie i wyszła z sali, zostawiając mnie samą. Wiedziała, że jestem nową studentką, ale nie okazała mną najmniejszego zainteresowania: nie spytała się o imię, nie przedstawiła się. Przejaw kompletnego braku życzliwości i choć odrobiny empatii – nie trudno chyba wczuć się w sytuację osoby, która ledwo co przyjechała w obce miejsce, w którym nie zna nikogo, i zależy jej na tym, żeby zapoznać się z innymi studentami. Przez kolejne dni (a właściwie do teraz) A.S. zachowywała się w podobny sposób: tj. traktowała mnie jak powietrze (bo nie liczę kilku wypowiedzi skierowanych do mnie; ważne, że w ogóle nie zainteresowała się moją osobą, kim jestem, jaka jestem). A kiedy miał miejsce ten nieszczęsny „clubbing”, najpierw zaproponowała mi nocleg u siebie (głównie dlatego przypuszczam, że była już „rozochocona” i pijana), a potem olewała zupełnie fakt, że chciałam iść do domu. To Anita się mną zainteresowała, załatwiła mi szklankę wody (chociaż o nią nie prosiłam, ale dawała wodę wszystkim), powiedziała mi, że metro już otworzyli, i chciała mnie odprowadzić na stację. Więc gdy sobie pomyślę, że wszyscy ludzie mieliby być taka jak A.S., to wyraźnie widzę, że społeczeństwo również można by do pewnego stopnia obarczyć winą za takie wydarzenia, jak to w Winnenden. Bo to nie jest to, że A.S. na przykład za coś mnie nie lubi – przecież ona wcale mnie nie zna. Ona po prostu taka jest.

16.03.2009

Dzisiaj spotkałam się z Mayą, która też jest z SSEES, ale z innego wydziału, więc studiuje w Moskwie nie w Language Link, tylko w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Oprócz niej na tym kursie jest Alienor. Maya ma tygodniowo 15h rosyjskiego tak jak my, a poza tym 5h przedmiotów po angielsku z zakresu właśnie stosunków międzynarodowych. Stwierdziła, że nie widywała się z nikim, kto był w Language Link w poprzednim semestrze, czym dosyć mnie zdziwiła, bo było tu sporo osób i wydawało mi się, że większość z nich znała. Maya mieszka w akademiku na samym końcu czerwonej linii, czyli po przeciwnej stronie Moskwy niż ja. Jest to oczywiście akademik dla obcokrajowców (choć i tak niesłychanie tani w porównaniu z tym, co ja płacę, przez co mam ochotę zgrzytać zębami), ona mieszka z Niemką, której zresztą nie cierpi.