25.02.2009

Pewnie nikt mi nie uwierzy w to, co teraz napiszę, ale to wszystko prawda. Od 1. stycznia 2007 r. w Moskwie jest nowe prawo imigracyjne dotyczące obcokrajowców, które nakłada na nich obowiązek:

  1. informować wydział ds. wiz swojej szkoły o planowanym opuszczeniu Moskwy przynajmniej 10 dni z góry;

  2. jeśli podróż obejmuje wyjazd poza granice Rosji, dostarczenie nowej karty migracyjnej (dostaje się ją na granicy) do biura szkoły w pierwszy dzień roboczy po powrocie do Moskwy, do godz. 11 rano;

  3. dostarczenie wszystkich oryginalnych biletów (lotniczych, autobusowych etc.) do biura szkoły przed godz. 11 rano pierwszego roboczego dnia po powrocie do Moskwy.

Szkoła musi powiadomić Federalne Służby Imigracyjne o przyjeździe studenta do 48h po jego powrocie do Moskwy. W przypadku opóźnienia lub niewypełnienia któregokolwiek z powyższych punktów grozi grzywna OD 45000 rubli (~4500 zł), którą oczywiście zapłacić musi student.

LOL

Zasady dotyczącego naszego zakwaterowania też są śmiechu warte. Tym bardziej, że je ustala RLUS, tj. organizacja angielska, od której oczekiwałabym trochę zdrowego rozsądku. Np. od tego roku wymyślili sobie, że za każdy dzień opóźnienia w zapłaceniu za pokój trzeba zapłacić 300 rubli! Dodam, że termin zapłaty to dzień po przyjeździe… Pytam się więc, kto by był na tyle głupi, żeby wieźć ze sobą 1600 zł gotówką? Ja mam limit na bankomat 200 funtów dziennie w moim banku, średnio to oznacza 7000 rubli dziennie (rosyjskie bankomaty rzadko pozwalają na wybór innej sumy, albo 7000, albo 10000 rubli), czyli potrzebuję trzech dni na wyciągnięcie tej kasy! Po drugie, łaskawie rozszerzyli czas możliwości korzystania z kuchni wieczorem z pół godziny na godzinę, co i tak moim zdaniem jest śmiechu warte (i można to robić tylko między 18.00 a 21.00). Już nie wspomnę o takich „kwiatkach” jak tekst z naszego briefing document, że w niektórych mieszkaniach może nie być pralek, radzą wówczas zaprzyjaźnić się z kimś, kto ma pralkę lub prać ręcznie „as most Russians do.” Ekhm, w którym wieku był redagowany ten tekst? Choć prawda, słyszałam, że w Pietrozawodsku jedna dziewczyna nie miała pralki, a teraz chyba nie ma ktoś w Jarosławliu.

Plan zajęć mi się podoba, nie muszę wcześnie wstawać (czyż istnieje coś bardziej przygnębiającego niż ta ciemność za oknem we wczesnych godzinach porannych…). W poniedziałki nie ma zajęć, we wtorki mam na 10.00, a w pozostałe dni na 11.45 (!). Dojazd do szkoły zajmuje mi 45 minut, co oznacza, że mogę sobie wstawać ok. 9.30-10.00!! Godzin jest trochę mniej niż w Pietrozawodsku, tj. 13.5. Przedmioty obejmują gramatykę, tłumaczenie, literaturę, SMI (język mediów), mówienie i pisanie. Inne grupy mają czasem inne przedmioty, np. język historii czy kino. Niestety nie można sobie tego wybierać.

Mówi się, że Moskwa to jedno z najdroższych miast Europy, że jest droższa nawet od Londynu. Może to i prawda, nie przekonałam się jeszcze, ale na pewno transport na pewno nadal mają dużo tańszy. Chociaż faktycznie z powodu inflacji ceny skaczą jak szalone – byłam przygotowana zapłacić 850 rubli za bilet miesięczny na metro (taki moskiewski Oyster), a zapłaciłam 1100 – okazuje się, że w grudniu była podwyżka. To i tak dużo, dużo taniej… (w Londynie tyle to się płaci tygodniowo, jak nie więcej). Nie ma podziału na strefy, więc można jeździć po całej Moskwie. A studenci mogą jeździć ile chcą za 255 (26 zł) rubli miesięcznie, ale pewnie nasze studenckie legitki nie będą się kwalifikować, bo oczywiście nie studiujemy na uniwerku, tylko w głupiej szkole językowej :/

24.02.2009

Pierwszy dzień zajęć. Szkoła znajduje się niedaleko stacji Nowosłobodskaja. Najpierw spotkanie wszystkich nowych studentów – kilkanaście osób z różnych uniwersytetów, w tym Betty i Rachel z mojego. Potem podział na grupy, jak zwykle trafiam do najlepszej 😉 Nazywają ją polską grupą, bo wszystkie Polki tam trafiają. Grup razem jest siedem, po ok. siedem osób w każdej. Część studentów jest tutaj na 36 tygodni, tj. cały rok, i my do nich dołączamy. Oni mają zajęcia już od początku lutego, za to wyjeżdżają już 5. czerwca, a my dopiero 20. Z mojego uniwerku dotyczy to Laury, nikogo więcej niestety nie ma 🙁 Część osób była na pierwszy semestr, teraz są w St. Petersburgu czy innych miastach. Tym razem nie ma nikogo tylko na 13 tygodni, wszyscy przyjechali na 18. Ja dołączam do grupy gdzie są już trzy Polki, dwie Angielki, i oprócz tego dołącza ze mną jeden Szkot. Wydaje mi się, że po raz kolejny jestem na wyższym poziomie niż cała reszta – nauczycielki pytają się mnie, jak to się stało, że tak dobrze mówię po rosyjsku (wnioskuję, że gdybym mówiła tak samo jak te Polki, to by się mnie nie pytały, bo by było oczywiste, że to dlatego, że jestem Polką). Podczas krótkiej rozmowy przed rozdzieleniem nas na grupy pytają się mnie również, czy uważam, iż Rachel powinna znaleźć się w naszej grupie, na co odpowiadam, że nie – OK, ona zrobiła niesamowite postępy jak na dwa lata nauki i fakt, że jest Angielką, ale raz, że ma nadal ma ogromne problemy ze sklecaniem zdań do kupy, a dwa, że jest okropnie irytująca podczas zajęć (zapewniam, nie tylko ja tak myślę) – umieszczają ją więc w niższej grupie. I’m evil :>

Trochę szkoda, że wszystko jest tak zorganizowane, od razu rozchodzimy się na grupy i prawie już nie widuję się z nowo przybyłymi, nawet nie zdążyłam zapamiętać ich imion ani wymienić się numerami telefonu. A ci, którzy są tutaj już od pół roku, wydają się być mało zainteresowani fresherami, poza tym spotykamy się tylko na zajęciach i mamy wspólnie jedną piętnastominutową przerwę, tak więc jest naprawdę mało okazji na socialising. Chyba moja plany bycia bardziej sociable w tym semestrze spalą na panewce 😮 Wiem, że co niektóre osoby wynajmują mieszkania, więc może będą jakieś domówki, bo na wyjście do pubu nawet nie będzie mnie stać… Podobno Zahrah, która mieszkała z Liubą przede mną, znalazła ze znajomymi kwaterę w samym centrum za mniej niż tutaj płaciła, ale – również podobno – miała ogromne szczęście, bo prawie się to nie zdarza. Czasem sobie myślę, że ja to szczęścia w ogóle nie mam. Szczególnie jak słyszę, że Monika, jedna z tych Polek, zajmuje się dziećmi jakiegoś polityka (dokładnie nie wiem, jako niania czy uczy je czegoś) – jak to jest, że każdy sobie potrafi zawsze coś takiego załatwić? Już nie mówiąc o tym, że wszystkie Angielki w pięć minut od przyjazdu dostały pracę jako korepetytorki angielskiego dla dzieci, i nawet nie musiały niczego szukać ani załatwiać, ta praca sama do nich przyszła…

23.02.2009

Z powodu święta obrońców ojczyzny zajęć dzisiaj nie ma, zaczynają się dopiero we wtorek. Gdybym wiedziała wcześniej, przyjechałabym do Moskwy o te kilka dni później. Ponieważ po podróży jestem przeziębiona (albo raczej jak zwykle mam problemy z nosem, zatokami i gardłem od siedzenia kilkadziesiąt godzin w klimatyzowanym i ogrzewanym autobusie), zrobiłam sobie jedynie dwugodzinny spacer po okolicy, nic ciekawego, głównie bloki. I śnieg. I lód. Jest ślisko. Niedaleko znajduje się Aszan (tj. Auchan). Na mapie widać, że mieszkam rzeczywiście na granicy Moskwy, bo na północy przebiega MKAD – obwodnica Moskwy, która okrąża miasto i do lat 80. stanowiła jego granicę administracyjną. Do centrum mam metrem kilkanaście stacji, do szkoły osiem z przesiadką. Odległości między stacjami są trochę większe niż w Londynie.

Internet działa, hurra!!! Trochę zajęło mi uruchomienie go. Najpierw musiałam znaleźć sposób opłacenia go, potem okazało się, że jakimś cudem kilkanaście rubli magicznie zniknęło (Rosja…) i przez to dalej nie mogłam się podłączyć, ale byłam na tyle sprytna, że zmieniłam taryfę na tańszą, i wsio w pariadkie. Tylko szkoda, że używa systemu VPN (chyba jako jedyny provider na świecie) i przez to pod Linuksem jest z tym problem. Jakbym mieszkała bliżej centrum, to mogłabym się podłączyć do wifi, no ale może tak jest lepiej, bo na kabel jest taniej – od 400 rubli za miesiąc (~40 zł). Kartę SIM też już sobie kupiłam, tym razem każdy to robił na własną rękę, więc przynajmniej mogłam sobie wybrać jakąś normalną taryfę, a nie taką, jak była w Pietrozawodsku, więc mam pewność, że jak gdzieś pojadę, to mi połączenia nie zeżrą kredytu w jeden dzień.

Oprócz tego obejrzałam wszystkie filmy, które zabrałam ze sobą, tj. ostatnie kinowe nowości, w tym zdobywcę ośmiu Oskarów „Slumdog Millionaire” Danny’ego Boyle’a. Jakże różny był ten film od „Trainspotting” 🙂 Bollywood triumfuje ponownie. „The Wrestler” Aronofsky’ego (i znowu mzyka Clinta Mansella!) też się różnił od jego arcydzieła „Requiem for a Dream”. Trzeba przyznać, że plakaty były bardzo mylące (chyba celowo), spodziewałam się czegoś zupełnie innego po tym filmie, miłe zaskoczenie. No i na koniec „Revolutionary Road”. Do tej pory nie mogę się nadziwić, jak paskudnie nasze życie, tj. takie codzienne, zwykłe życie, może wyglądać na dużym ekranie… Takie na przykład obieranie ziemniaków… Ta czynność stała się tak wyrazistym i powszechnym symbolem codziennej rutyny, nudy, pustki i beznadziei… że aż mi nieswojo, kiedy sama zabieram się do tej czynności. I od razu przypomina się Kozyra obierająca ziemniaki w galerii Zachęta. Może to wcale nie był taki głupi performance?… Na koniec gratulacje dla Kate Winslet za Oskara za pierwszoplanową rolę w „The Reader.” Trzymałam za nią kciuki od kiedy obejrzałam „Extras” z jej udziałem. Ricky Gervais miał rację – zagraj w filmie o Holokauście, a Oskar gwarantowany 😀 Poza tym Kaśka jest Brytyjką, więc tym bardziej jej się należy!

Moja gospodyni jest pierwsza klasa, karmi mnie po kilka razy dziennie, chociaż teoretycznie te 16000 rubli (~1600 zł), które płacę, obejmuje jedynie śniadania. No i dobrze, bo po pierwsze, cena i tak jest wygórowana, po drugie, ja i tak mało jem, po trzecie, bez sensu jest kupować jedzenie i gotować tylko samej sobie, po czwarte, jakbym miała sama sobie kupować jedzenie, to bym poszła z torbami. Poza tym jak już wspominałam, jest bardzo rozmowna, więc jest zupełnie inaczej niż w Pietrozawodsku, gdzie wspólne posiłki były na ogół męczarnią i starałam się ich unikać. No i jest pożytek dla mojego rosyjskiego – mam codziennie razgoworną praktykę 😉 Oczywiście z wieloma jej poglądami się nie zgadzam, ale myślę, że i tak jest dosyć postępowa i tolerancyjna jak na swój wiek, wyznanie i narodowość 😉 Choć tak jak już wspominałam, jej moralizowanie potrafi mnie doprowadzić do białej gorączki. Na przykład: opowiadam jej przy śniadaniu o tym, że na ogół, kiedy przyjeżdżam w nowe miejsce, mam bardzo dużo snów, często strasznych, ale i śmiesznych (i opowiadam to wyłącznie dla podtrzymania rozmowy, a nie żeby uzyskać poradę pt. „Jak uniknąć złych snów”). Na co ona – jak dla mnie zupełnie od rzeczy – że człowiek przed pójściem spać powinien skropić poduszkę, kołdrę i w ogóle cały pokój wodą święconą, że tej wody powinien się napić, a zasypiając powinien się modlić do Boga… Nie wiem, czy to tylko ja mam taki problem, ale po prostu nie mogę nigdy ścierpieć tzw. dobrych rad. Nie wiem, skąd się w ludziach bierze ta chęć nauczania wszystkich wokół, jak mają żyć, szczególnie, że na ogół ich życie wcale nie jest jakieś wyjątkowe ani w żaden sposób lepsze od życia innych. Przede wszystkim zaś jest ono zupełnie inne, więc ich doświadczenia, preferencje i pomysły na życie wcale nie muszą mieć odniesienia do mnie.

22.02.2009

Prognozy pogody sprawdziły się, dzisiaj było w ciągu dnia -10 st. W radiu polskie klimaty, Maryla Rodowicz składa po rosyjsku życzenia wszystkiego najlepszego „obrońcom ojczyzny”, których święto jutro obchodzimy…

21.02.2009

I oto jestem z powrotem w ojczyźnie przyjaciela mego, Wieniczki Jerofiejewa. Siedzę sobie właśnie w moim nowym domu, przy moim nowym stoliczku z lampką, przy oknie, z którego roztacza się widok na sąsiednie bloki, jako że mieszkam na dziewiątym, a po rosyjsku dziesiątym piętrze szesnastopiętrowego bloku.

Tym razem podróż moja trwała krócej, bo celem podróży była Moskwa, a nie jakieś miasteczko oddalone od niej o całonocną podróż pociągiem, jak to było w przypadku Pietrozawodska. Choć niestety z powodu pogody i tak musieliśmy wyjechać ze Słupska wcześniej, a autokar z Warszawy oczywiście był opóźniony o dwie godziny (wiwat Ecolines), a później został opóźniony o półtorej godziny przez bardzo szczegółową kontrolę straży granicznej (co zabawniejsze, wcale nie było to na granicy, tylko jeszcze przed Białymstokiem), co w jakiś magiczny sposób później nadrobił, tak że na dworzec Riżski w Moskwie przyjechałam dzisiaj, tj. w sobotę, zgodnie z planem o 11.00 rano. I na szczęście moje nowe miejsce zamieszkania znajduje się tylko sześć stacji metrem od dworca, więc dojazd nie był trudny, i blok znalazłam bez problemu dzięki Google maps.

Moja najbliższa stacja (do której nota bene mam kilka kroków) nazywa się bardzo słodko: Miedwiedkowo (przetłumaczyłabym to jako Niedźwiadkowo ;)), i jest ostatnią stacją na pomarańczowej (Kałużsko-Riżskaja) linii metra, na północy Moskwy. Tak jak i poprzednio, mieszkam na komunistycznym blokowisku. Nie wychodziłam dzisiaj z domu, więc nie rozejrzałam się jeszcze po okolicy. Moja bab nazywa się Liubow Michajłowna. Pokój mam bardzo fajny, duży i słoneczny, i zupełnie odwrotnie niż u Iriny, nie ma tutaj żadnych gratów, wszystkie meble są dla mnie. Mam też do swojej dyspozycji mały telewizor z odtwarzaczem DVD. Internet założyła jedna z poprzednich studentek (mieszkały tu przede mną dwie dziewczyny, Zahrah i Emily), trzeba tylko go opłacić, żeby zaczął znowu działać. W mieszkaniu jest jeszcze jeden pokój, który należy do Liuby, przedpokój, dosyć przestronna i słoneczna kuchnia, no i jak zwykle mikroskopijna łazienka i toaleta 🙂 Wszystko zostanie sfotografowane, więc nie będę teraz się rozwodzić.

Moja gospodyni ma ok. 55 lat, nie ma męża ani dzieci, urodziła się na Kamczatce, potem mieszkała na Kaukazie, a w wieku 24 lat przeniosła się do Moskwy. Spodobała mi się, jest bardzo rozmowna i gościnna, ma tylko jeden mankament – jest straszną dewotką. Niedawno, podług jej słów, „odkryła życie duchowe” i właściwie nic innego nie robi, jak tylko modli się, chodzi do cerkwi i czyta Biblię oraz różne „święte” księgi o zakonnikach, objawieniach, cudach i tym podobnych. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, tylko nie podoba mi się to, że tak chętnie dzieli się ze mną swoimi poglądami, i właściwie każdy temat rozmowy zawsze zwraca na tory religii, życia duchowego i tak dalej. Trochę mnie to zniechęca do mówienia, bo wiem, że jakiego bym tematu nie poruszyła, rozmowa skończy się na tym, że ona będzie mnie pouczała co mam robić i jak. To jedna z najgorszych cech chozjajek – chyba wydaje im się, że ich celem życiowym jest wskazywać drogę życia swoim lokatorom.

20.12.2008

Wow, ostatnio napisałam coś ponad tydzień temu, naprawdę odechciało mi się pisać przez ostatnie dni. Zresztą właściwie nic ciekawego się nie działo. Nie licząc może czwartku, kiedy to Haklak nagle do mnie przemówił (był to dopiero drugi raz w ciągu tych czterech miesięcy, za pierwszym razem spytał się mnie o odmianę jakiegoś rosyjskiego słowa w celowniku) i poprosił, żebym mu towarzyszyła podczas jego wizyty u weterynarza, podczas której chciał z nim przeprowadzić wywiad na temat psów, ponieważ jako temat swojego eseju, który ma do napisania po rosyjsku, wybrał coś w stylu „los psów w czasach ZSRR a obecnie” 😀 Chodziło mu o to, żebym mu pomogła, gdyby czegoś nie rozumiał. Weterynarz mieszkał jakieś pół godziny na piechotę od uniwerku, więc razem spędziłam z Haklakiem jakąś godzinę, podczas której rozmawialiśmy głównie o pierdołach. Jestem chyba jedyną osobą, która spędziła z nim tyle czasu sam na sam 😉 W piątek żegnaliśmy się z naszymi wykładowcami, piliśmy szampan, wręczaliśmy sobie wzajemnie podarki etc. Moja gospodyni w niedzielę idzie na co najmniej tydzień do szpitala, wszczepią jej rozrusznik serca.

Cholera, właśnie sobie zdałam sprawę, że nawet nie mam Griszy na zdjęciu, ani żadnego innego nauczyciela. Zapomniałam zrobić „klasowe” zdjęcia.

Dzisiaj jestem w St. Petersburgu, właśnie siedzę w mieszkaniu Bena (tzn. nie tylko jego, ale także paru innych studentów), które wygląda tak, jakby ktoś się do niego włamał, a potem bardzo dokładnie szukał jakiegoś przedmiotu i długo nie mógł go znaleźć. W życiu nie widziałam takiego burdelu. Prawdziwe studenckie mieszkanie. Czas do autobusu (jakieś siedem godzin) spędzę tutaj, nie mam siły nigdzie chodzić. Potem czeka mnie doba w autobusie, a później przenocuję u Anki w Warszawie (bo spóźnię się parę minut na jedyny rozsądny nocny pociąg do Słupska), i w poniedziałek 22. grudnia rano pojadę do domu, na miejscu wyląduję ok. 17.00. W taki oto sposób zakończy się moja przygoda z Rosją. Ale, jak powiedział mój ulubiony bohater filmowy, I’ll be back!

PS. Na drogę powrotną kupiłam sobie chipsy o smaku „jellied meat with horseradish” 😀

Na pożegnanie wiersz Lermontowa:

Прощай, немытая Россия,

Страна рабов, страна господ,

И вы, мундиры голубые,

И ты, послушный им народ.

Быть может, за хребтом Кавказа

Укроюсь от твоих царей,

От их всевидящего глаза,

От их всеслышащих ушей.

Żegnaj mi, Rosjo nieumyta,

Gdzie w rabów kraju, panów kraju

Żandarmi noszą strój błękitny

I w posłuszeństwie lud trzymają.

Może tu, wśród kaukaskich zboczy,

Nie dojrzą mnie i nie dogonią

Wszystkowidzące baszów oczy,

Uszy, co słowa nie uronią.

12.12.2008

Jak ja dawno nie piłam kawy! Kiedyś wspominałam, że moja bab pijała czasem kawę w weekendy, ale ostatnio zupełnie przestała, bo jej nie wolno z powodu serca. Wygląda na to, że będą jej musieli wszczepić rozrusznik serca. Póki co bierze lekarstwa i chodzi do szpitala na badania dwa razy w tygodniu. Jej ulubionym tematem ostatnio stała się śmierć. Parę dni temu pokazała mi bluzkę, którą sobie kupiła po przecenie, po czym dodała: „No, może być, że mi się do grobu przyda.” Właściwie nie ma dnia, żeby nie mówiła mi o tym, jak źle się czuje. Zauważyłam też, że jest to jej ulubiony temat rozmowy właściwie ze wszystkimi. Codziennie wisi na telefonie i opowiada komuś całą historię choroby (którą ja, jak łatwo się domyślić, znam już na pamięć).

11.12.2008

Oj, nie chce mi się już pisać. Już tylko chcę jechać do domu. Został właściwie tydzień. Obijam się cholernie, niczego nie chce mi się robić. Oglądam „Spooks”,, obejrzałam „Extras” z Ricky Gervais (uwielbiam tego kolesia, jeśli ktoś nie słyszał o „The Office”, to niech szybko nadrabia zaległości), obejrzałam „Eastern promises” (to ten film, w którym Viggo Mortensen mówi po rosyjsku i walczy nago w bani), obejrzałam dwa filmy, które dał mi Grisza (jeden z nich oglądali na zajęciach, gdy mnie nie było), „Mimino” i „Jesienny maraton”, oba w reżyserii Gieorgija Danielii… W poniedziałek odbębniłam swoją prezentację o politycznej poprawności, przeczytałam na ten temat sporo ciekawych rosyjskich artykułów w internecie, Rosjanie do tego zjawiska podchodzą w najlepszym wypadku z dużą dozą ironii, a skrajny pogląd, na który się natknęłam, opierał się na teorii, że polityczna poprawność to broń gejów, dzięki której chcą zawładnąć światem, a Rosjanki są tak uwielbiane na Zachodzie właśnie dlatego, że ich żaden feminizm i walka z seksizmem w imię politycznej poprawności jeszcze nie zepsuła… O ile w Polsce polityczną poprawność również się dosyć często wyśmiewa, to jednak sytuacja jest o wiele lepsza i muszę powiedzieć, że jesteśmy o wiele poprawniejsi od Rosjan. Różnicę widać głównie w mediach, o czym już wspominałam – np. o seksistowskich reklamach, które są tutaj na porządku dziennym. Za to w jednym z artykułów na temat politycznej poprawności autor skarżył się, że kobietom na pewno bardziej przeszkadzają reklamy podpasek, które godzą w ich intymność i prywatność, niż reklamy traktujące je jak obiekt seksualny. Być może w Rosji jest taki boom na tego typu reklamy (tj. seksistowskie) dlatego, że w czasach komunizmu kobieta była wszystkim, tylko nie obiektem seksualnym 🙂 Więc może rzeczywiście Rosjankom obecnie się podoba, że mogą być sexy, że mogą być obiektem pożądania. W końcu kto by nie chciał… Od czasu do czasu… 😉

Wczoraj wieczorem spadł mi na głowę dywan, który wisiał na ścianie nad moim łóżkiem. Pewnie to moja wina, bo zawsze siedziałam na łóżku opierając się o niego, i pewnie tym sposobem ściągnęłam go w dół. Ups. (Kamil, pamiętasz, jak kiedyś ściągnęłam na podłogę zasłony w Haseley? LOL)

10.12.2008

Chodzipóźno (tj. Walklate, Tim) pojechał dzisiaj do St. Petersburga na cztery dni, tak więc mam szansę zająć się moim ostatnim zadaniem, tj. raportem na temat mojego postępu dotyczącego dysertacji. Oczywiście postępu nie ma żadnego, ale mam czas do poniedziałku coś spreparować 😉 Poza tym w środę mamy test ze stranowiedienia, nie mam pojęcia na temat czego, a w domu mamy zrobić test z gramatyki. No i to tyle roboty na ten semestr 🙂

Z ciekawostek kulinarnych – wczoraj jadłam chipsy o smaku borowików w śmietanie. Ogólnie chipsy są podobne jak w Polsce – moje ulubione to o smaku śmietany i cebuli, coś, czego akurat nie ma w Anglii. Są też chipsy o smaku szaszłyków czy ketchupu (?)… Nie próbowałam.

09.12.2008

Nosey parker, wimp, nutter, lazy bum, smelly – to tylko niektóre z wyrażeń, których używa wobec mnie Tim… Wszystkie koniecznie z dodatkiem „Polish”.