08.12.2008

Za co nie lubimy Rosji? Na pierwszym miejscu znajduje się niezdatna do picia woda w kranie. Szczególnie nie podoba się to tym, którzy przywykli do picia wody z kranu, gdy męczy ich sushi spowodowane kociokwikiem 😉 Pamiętam, jak Laura wspominała, że po swojej imprezie urodzinowej wypiła z dziesięć filiżanek zielonej herbaty, bo nie miała w domu nic do picia… Na drugim miejscu znajdują się wspomniane już przeze mnie dziury na drogach, nierówności, wyboje, które utrudniają chodzenie i co więcej, zapełniają się wodą w deszczowe dni. Na trzecim zapewne rosyjska biurokracja – konieczność noszenia przy sobie co najmniej kilku dokumentów lub ich fotokopii, konieczność rejestracji, jeśli przebywa się w jakimś miejscu dłużej niż trzy dni, konieczność dwukrotnego robienia testu na HIV, konieczność okazania paszportu podczas zakupu biletu na pociąg etc. Nikomu też nie podobają się kolejki, szczególnie na poczcie i na dworcu kolejowym. Wszystkim dał się we znaki beznadziejny dubbing i lektor zarówno w telewizji, jak i na pełnometrażowym ekranie. Nie podobają się nam szaleni kierowcy, którzy nigdy nie zatrzymują się przed pieszym i czasem wręcz próbują się z nim ścigać (chcesz przejść przez ulicę? OK, ale dopiero, gdy przejadę), szczególnie zaś boimy się taksówkarzy – piratów drogowych, którzy obrażają się, gdy chcesz zapiąć pasy. Niemiłych sprzedawców już nawet komentować nie będę. Nieuprzejmi ludzie w trolejbusie – głównie uciszają, gdy się za głośno rozmawia, pewnie drażni ich angielski. No i ogólna nieefektywność organizacji – rzecz czasem bardziej zabawna, niż irytująca (no i jakże przydatna, dzięki temu każdy ma pracę, jak za komuny).

06.12.2008

Czy dzisiaj są Mikołajki? Dostałam wspaniały prezent od Mikołaja – znowu spadł śnieg, a jednak! I nawet zrobiłam w końcu parę zdjęć. Chorowanie jest strasznie nudne, pierwszego dnia jeszcze mi się podobało, obejrzałam „Canterbury Tales”, następnego jednak, ponieważ nie poszłam na zajęcia, po obejrzeniu prawie całej pierwszej serii „Spooks” byłam już dosyć znudzona tym siedzeniem. Tak więc postanowiłam wyjść wieczorem na piwo z Timem i resztą, tym razem poszliśmy do „Paparazzi”, wyglądało to na striptiz klub i oczywiście nie mieli najtańszego piwa, tylko Tuborg, 90 rubli :/ Tim wykonał swoją ulubioną sztuczkę z podnoszeniem szklanki piwa zębami (nie wiem, czemu on tak to lubi robić, nic nadzwyczajnego), tylko że tym razem szklanka pękła z rozmachem, piwo i kawałki szkła rozbryzgały się na wszystkie strony. Dobrze, że mu się nic nie stało, zabawnie wyglądał, ze zdziwieniem na twarzy i kawałkiem szkła w ustach 🙂

04.12.2008

Dzisiaj na zajęciach oglądaliśmy „Syberyjskiego cyrulika” Michałkowa, nie wiem, po co ten film trwał aż trzy godziny, druga połowa strasznie się dłużyła. Potem poszliśmy na dworzec kupić bilety na pociąg do St. Petersburga. Parę dni temu Tim zdecydował się jechać ze mną (tak jak pisałam, nie chce już mieszkać u swojej gospodyni), poza tym jedzie z nami jeszcze Claire i Sznuk. Czuję się, jakbym jedną nogą już była w Polsce, bo data na bilecie otwartym z St. Petersburga do Warszawy też już została zarezerwowana, więc wszystko gotowe! Niestety pociągiem przyjeżdżamy do Pitera o 7.00 rano, a odjeżdżam o 8.30 wieczorem, ale będziemy mogli ten czas spędzić w mieszkaniu Bena (znajomego Tima, u którego była ta impreza w kuchni). No i ponieważ nie będę sama, czekanie nie będzie mi się dłużyło, a poza tym mam problem z głowy, jeśli chodzi o bagaż – będzie miał mi kto pomóc 😉 Wszyscy już odliczają dni do powrotu, my wyjeżdżamy najwcześniej, Rachel również tego dnia, lecz do Budapesztu, pozostałe osoby wyjeżdżają 20. i 21. grudnia. Nikt nie zostaje na święta, choć wcześniej parę osób miało to w planach – tak więc Tim jako jedyny zostaje w Rosji.

Dzisiaj jestem przeziębiona, na 100% zaraziłam się od innych, bo od paru dni parę osób było przeziębionych i zamiast siedzieć w domu, przychodziły na zajęcia. A tak już się cieszyłam, że ani razu w Rosji nie chorowałam. Dzisiaj mieliśmy iść do kina o 22.00, ale wolałam zostać w domu, żeby się kurować.

Mam wrażenie, że do mojego wyjazdu już zimy w Rosji nie będzie, tak więc nawet nie zdążyłam zrobić żadnych zdjęć zimowych pejzaży. Przez cały ten czas mieliśmy może jeden czy dwa tygodnie zimy z minimalną temperaturą -5 st. Od kiedy zaczęła się odwilż, codziennie jest ok. 4-5 st. powyżej zera. Śnieg już prawie zupełnie stopniał (trzeba przyznać, że sporo czasu to zajęło, była tego spora warstwa).

03.12.2008

Dzisiaj Tim przyszedł do mnie znowu – to głównie dlatego, że postanowiłam przystopować w tym tygodniu i nie wychodzić wieczorami, zresztą wszystkim znudziło się już przesiadywanie w pubach. Oglądaliśmy jego DVD, zostawił mi zresztą je wszystkie do obejrzenia, szczególnie, że równo za tydzień wyjeżdża na pięć dni do Pitera zobaczyć się z rodzicami, więc wtedy będę z przymusu siedziała w domu, no bo z kim innym mam się spotykać, od kiedy nie ma Marii 😉 Trzeba przyznać, że jego gust nie jest aż tak straszny (nie licząc kolekcji DVD z krykietem, którą chciał we mnie wmusić, nie mówiąc o tym, że próbował mi wyjaśnić zasady krykieta, gdy ja nawet futbolu nie rozumiem), ma na przykład całą serię filmów z podróży Michaela Palina („Around the World in 80 Days”, „Pole to Pole”, „Sahara”, „Himalaya”) oraz serię przyrodniczą „Planet Earth” BBC.

02.12.2008

Dzisiaj napisałam pierwszą część swojego Progress Portfolio A, bo Marina Borisowna prosiła nas o napisanie swoich wrażeń z Pietrozawodska, więc jest to właściwie to samo. Na napisanie drugiej części, o swoim projekcie, mam jeszcze dwa tygodnie. Z tym będzie trochę gorzej, bo wcale się do pisania mojej dysertacji nie przygotowywałam, więc o czym tu pisać 😉 No i jeszcze przygotowuję ustną prezentację o politycznej poprawności. W sumie i tak nie mam na co narzekać, jak pomyślę, ile normalnie miałabym do napisania esejów, a to właściwie pierwszy raz od czterech miesięcy, kiedy muszę się zabrać do czegoś poważniejszego!

Moja gospodyni ostatni w końcu kupiła musztardę, ale jedyny sposób w jaki widziałam, żeby ją jadła, to prosto na chlebie, jak masło, kiedy jadłyśmy zupę. Dziwactwo!

01.12.2008

W listopadzie wydałam bardzo dużo, głównie dlatego, że byłam w St. Petersburgu, co kosztowało mnie ok. 4000-5000 rubli (hostel 2025 rubli), i kupiłam kurtkę za 2800 rubli (wierzcie mi lub nie, to była jedna z najtańszych kurtek, nie mam pojęcia, czemu kurtki tutaj są takie drogie), razem więc wydałam aż 22698 rubli :/ W tym telefon nie mam pojęcia, ile mnie ostatecznie kosztował, bo w Piterze wydałam na niego fortunę, przypuszczam, że mogło to być jakieś 500 rubli razem.

Dzisiaj mieliśmy iść na festiwal kina izraelskiego, ale okazało się, że odbywał się w małej sali o nazwie „VIP” i nie dostaliśmy biletów. Tim ostatnio jest w nie najlepszych stosunkach ze swoją bab (skrót od „babuszka”), która ostatnio coraz częściej przyczepia się do jego słabego rosyjskiego i ma mu za złe, że prawie w ogóle nie ma go w domu, a co za tym idzie, nie uczy się języka (nawet porównywała go ze mną, twierdziła, że ja na pewno uczę się cały czas – pamiętacie, jak się jej spodobałam we wrześniu, kiedy spotkaliśmy się w trolejbusie?). Tim przez to bardzo źle się czuje w domu i oczywiście przez to stara się być jak najwięcej poza domem, więc sytuacja się zapętla. Jest za późno, żeby myślał o przeprowadzce, ale postanowił wyjechać jak najwcześniej do St. Petersburga, gdzie zostanie do 8. stycznia (wcześniej miał w planach zostać równie długo, ale w Pietro). O izraelskie kino też się z nim pokłóciła (nie mam pojęcia dlaczego, przecież zawsze jest rosyjski dubbing, więc jakże pożytecznie dla niego), więc jak się okazało, że jednak nie pójdziemy, nie miał nawet siły jej tego wytłumaczyć, tylko po prostu przyszedł do mnie i posiedział parę godzin. To zabawne jak desperacko ludzie nieczytający książek potrzebują stale przebywać w towarzystwie innych ludzi 😉 Tim opowiedział o tej sytuacji Griszy, więc prawdopodobnie tę kobietę zdejmą z listy gospodarzy na następny rok.

30.11.2008

Wczoraj umówiliśmy się z Timem i Marią na oglądanie u niej „Trainspotting”, bo jej gospodyni wyjechała na weekend. Oczywiście Sofa (córka) też skorzystała z okazji i zorganizowała imprezę na co najmniej dwadzieścia osób. Pół biedy, gdyby to jeszcze było dwadzieścia normalnych, dorosłych osób, ale to była banda pijanych i rozszalałych nastolatków głównie płci męskiej. Siedzieliśmy zamknięci w Marii pokoju i im dłużej trwała impreza, tym częściej otwierano do niego drzwi (najczęściej z dosyć dużym rozmachem, tj. ktoś nagle wpadał, nierzadko tracąc równowagę, i równie nagle wypadał), raz nawet zrobiono nam w ten sposób zdjęcie, a raz wpadł do pokoju chłopiec prawie że obnażony od pasa w dół, zapewne chcący pochwalić się nam swoją rosyjską męskością. Gdy skończyliśmy oglądać film, otworzyliśmy drzwi i wszystko się trochę uspokoiło, tj. młodzież zaczęła z nami kulturalnie rozmawiać, pamiętam, że potem na jakiś czas znowu wszyscy zniknęli, więc zamknęliśmy drzwi, a gdy wyszłam do toalety, jeden z chłopaków zawołał mnie do kuchni i spytał się, czy ich znienawidziliśmy (?) Boże, jakie to wrażliwe stworzenia ci Rosjanie, wszystko od razu biorą sobie do serca. Odpowiedziałam, że nie, i zaprosiłam ich do pokoju. Pod koniec i tak musiałam pomóc Marii ich wyganiać, bo chciała już iść spać. Na dodatek Sofa się upierała, że powinnam u niej nocować (choć mieszkam dwie minuty od Marii), szczerze to dziękuję za taką gościnność, nocowało u niej chyba z dziesięć osób, w chacie syf, śmierdziało fajami, toaleta wyglądała prawie jak ta w „Trainspotting”, to by dopiero był miły poranek, gdybym została! No i po raz drugi dała mi się we znaki ta rosyjska wrażliwość, bo Sofa nie wiadomo czemu myślała, że skoro chciałam iść do domu, to znaczy, że już mi się u niej nie podobało, i że się obraziłam. Matko Boska! A była już piąta rano. W końcu jednak udało mi się zwiać. A jeszcze najbardziej mnie rozśmieszyło, jak te chłystki się zdziwili, gdy im powiedziałam, że mam 23 lata. Myśleli, że 18 😀

Maria, Andrew, Joe, Megan i Tom odjeżdżają dzisiaj w nocy do St. Petersburga, skąd jutro lecą do domu. Odprowadzamy ich dzisiaj na dworzec. Zostanie nas teraz razem 13 osób – siedem w naszej grupie i sześć w drugiej.

29.11.2008

Karelskaja Gornica, bo tak nazywa się karelska restauracja, bardzo mi się podoba – jest przytulna, wygląda jak góralska chata, kelnerki ubrane są w tradycyjne karelskie stroje, a podczas obiadu przygrywały nam dwie skrzypaczki. Co ciekawe, w restauracji de facto nie ma okien – tzn. są niby okna, za którym widać zdjęcia śnieżnych pejzaży, wygląda to naprawdę realistycznie. Wcale nie było tak drogo – moje danie, którym najadłam się do syta, kosztowało 350 rubli (~35 zł), do picia wzięłam „chłopski” kwas, który kosztował 60 rubli, i był bardzo smaczny. Moje danie nazywało się „Kiżanka” i było to mięso łosia w sosie grzybowym z owocami jałowca, które miały bardzo cierpki, charakterystyczny smak. Nikt nie spróbował mięsa niedźwiedzia, bo rzeczywiście było drogie. Cała impreza bardzo się udała, podobała mi się rodzinna atmosfera, świeczki na stole… Jedyna osoba, która przez całe trzy godziny prawie się nie odzywała, to oczywiście Haklak. Nie wiem, po co w ogóle przyszedł, naprawdę dziwny z niego koleś. Wyglądał bardziej jak posąg niż jak żywy człowiek z tym swoim kamiennym wyrazem twarzy. Po obiedzie pojechaliśmy z Rachel i Timem do mieszkania Marii, bo jej gospodyni wyjechała na weekend. Po drodze Rachel dwa razy się wywróciła (vide: odwilż, o której pisałam wczoraj), a ponieważ Tim był całą drogę strasznie upierdliwy na temat mojego polskiego akcentu (ma takie fazy, kiedy po prostu nie potrafi się odczepić), zaczęłam mu na głos życzyć, żeby też się wywrócił, i chwilę później stało się – jebs na ziemię, prosto w kałużę! Także proszę ze mną nie zadzierać 🙂

Nie wiem co jest śmieszniejsze – czy fakt, że Anglicy mają królową czy to, że niektórzy z nich wciąż zwracają uwagę na to, kto z jakiej klasy pochodzi! Zgadnijcie, któż z nas może to być? Ależ oczywiście, że Andrew (no tak, przepraszam, on jest Szkotem, a nie Anglikiem). Andrew rozpracował pochodzenie klasowe i zamożność wszystkich siedemnastu brytyjskich studentów w Pietrozawodsku, sam pochodzi z bardzo bogatej i wykształconej rodziny upper middle class. Ja jako arystokratka muszę powiedzieć, że maniery owego mieszczanina przy stole są po prostu żenujące, i że tak to chyba tylko chłopi jedzą – Andrew mlaszcze, dziamdzia, brudzi sobie całe usta jedzeniem, mówi z pełnymi ustami, a sztućce trzyma tak niezgrabnie, że równie dobrze mógłby jeść palcami. W ogóle powiedziałabym, że więcej osób niż się spodziewałam (bo wydawałoby się, że Anglicy bardzo sobie cenią etykietę i tym podobne) nie potrafiło się przy stole zachować – np. Joe nie wiedział, którymi sztućcami jeść (podano nam sztućce zarówno do przystawek, jak i do drugiego dania). Wydało mi się dosyć zabawne, że najwięcej o prawidłowym zachowaniu się przy stole wiedzą osoby, które zajmowały się wcale nie arystokratycznym zajęciem, tj. pracowały jako kelnerzy / kelnerki!

28.11.2008

Ja pierdzielę, zrobiła się odwilż, jest 5 st., pada deszcz, śnieg się topi i chodniki są pokryte gładkim i śliskim lodem, poruszam się z prędkością jednego metra na minutę! Oczywiście piachu tyle, co kot napłakał, no bo po co… Irina ma już na ciele dwa olbrzymie siniaki od upadków na śniegu, a dzisiaj jest przecież dziesięć razy gorzej. Ja chcę z powrotem mróz!

Wyjaśniła się tajemnica tylko dwóch zestawów kluczy – otóż Irina i Tamara planowały już od dawna wymianę drzwi i w związku z tym dorobienie trzeciego zestawu kluczy w ich mniemaniu nie miało sensu. Nieważne, że drzwi zostały wstawione dopiero tydzień temu, po trzech miesiącach mojego zamieszkiwania tutaj, a właściwie to cały proces jeszcze się nie zakończył, bo koleś, syn sąsiadki, pracuje bardzo wolno, jak twierdzi Irina. Ja myślę jednak, że to nawet nie kwestia tego, że on pracuje wolno, tylko tego, że przychodzi codziennie tylko na trzy godziny po południu (czyli akurat wtedy, kiedy ja jestem w domu, pewnie po to, żeby mi napierdalać młotkiem i wiertarką nad głową), a przez ostatnie cztery dni go w ogóle nie było, bo pojechał do St. Petersburga, tak więc cała sprawa wlecze się już drugi tydzień, a mnie szlag trafia, bo czy ja zawsze muszę mieszkać w domach, w których odbywają się remonty??

Dzisiaj idziemy grupą szesnastu osób do karelskiej restauracji, nie spodziewałam się, że tyle osób będzie chciało przyjść (nie idą tylko Tom i Izzy, podobno ze względów finansowych, ale każdy wie, że wolą spędzać czas razem), była to moja i Marii inicjatywa, chciałyśmy zorganizować pożegnalny obiad dla osób, które wyjeżdżają, ale organizowanie pozostawiłyśmy Timowi, bo nie stać mnie na rozesłanie tylu smsów, a poza tym Tim jest najpopularniejszy 😉 No i jest efekt – będzie wielki obiad dla kilkunastu osób, LOL. Tę restaurację nam polecano, bo specjalizuje się w lokalnej, tj. karelskiej kuchni, podobno można tam spróbować niedźwiedzia i łosia. Jest dosyć droga, ale przekonamy się, co to dokładnie oznacza.

27.11.2008

Ciąg dalszy naśmiewania się z Tima. Dla przypomnienia, jednym z ulubionych filmów Tima jest „Powrót do przyszłości”. W niedzielę napisał w smsie do mnie: „Just watching back to the future 2 and am ashamed that i have a friend who thinks its childish!” Na co ja odparłam, że „’childish’ doesnt need to sound pejorative, just not my cup of tea”, w swojej odpowiedzi wykrzyknął: „Ooh pejorative, big words there!”, ja na to: „’Pejorative’ isnt a big word for an average educated Pole”. Tim wskoczył wówczas na swojego ulubionego konika (tj. nabijanie się z mojego angielskiego oraz żarty natury ksenofobicznej), i odpowiedział: „Surely an average educated pole doesn’t speak english fluently! Don’t they farm or build or something”. Moja odpowiedź była natychmiastowa: „And an average educated briton doesnt speak any foreign language”. Nie odpowiedział nic! A wczoraj w Pinta Pubie przyznał, że mam rację (jaki miał zresztą wybór), a po kilku piwach nawet odważył się mnie spytać, co znaczy „pejorative”, przy czym dodał, że był przekonany, że to słowo specjalnie wyszukałam w słowniku, żeby się popisać swoim angielskim LOL 🙂 Kiedy mu wyjaśniłam, że to znaczy „negative”, spytał się, dlaczego w takim razie po prostu nie użyłam tego słowa 😀 No cóż, jasne, zapamiętam, żeby w ramach mojej komunikacji z Timem korzystać z jak najprostszego słownictwa 😉 Już nie wspominając o tym, że Tim nie wie, kim jest Wałęsa, a studiuje oprócz rosyjskiego historię. Poprosił mnie, bym wymieniła słynnych Polaków, i właściwie nikogo nie kojarzył oprócz Chopina (o którym myślał, że był bodajże Niemcem, o czym kiedyś wspominałam), Jana Pawła II i Kopernika (ale to też dzięki temu, że kiedyś już o nim wspomniałam mówiąc o Toruniu). Nie mógł uwierzyć, że Joseph Conrad był Polakiem! Ahh ci Angole…! Niech nikt się nie nabierze, że to otwarty, tolerancyjny naród 🙂

Cała dyskusja zakończyła się o 2.00 nad ranem śnieżną bitwą, chyba trochę przesadziłam, bo rano Tim mi napisał smsa, że jedna z moich śnieżnych kulek zraniła go do krwi, a rano Maria mi napisała (ona ma zajęcia z nim w jednej grupie), że twarz Tima jest cała w siniakach! Nie wiem, czy się ze mnie nabijają czy co, ale to i tak nie moja wina, śnieg tutaj jest po prostu cholernie twardy i ostry, mnie się wydawało, że wcale w niego nie trafiałam, szczególnie że było diabelnie ślisko i cały czas się przewracałam! Aha, a jeszcze wcześniej w Pinta Pub podeszło do nas dwóch Rosjan, usłyszeli, że rozmawialiśmy po angielsku i się zainteresowali, byli tam na imprezie urodzinowej żony jednego z nich, żony zobaczywszy, że je zostawili same, obraziły się i poszły do domu (a oni mieli to zupełnie w dupie), kolesie postawili nam piwo (chociaż mieliśmy już dosyć), najlepsze jest to, że twierdzili, że chcieli po angielsku pogadać, ale tak naprawdę prawie nie znali języka, z Timem oczywiście coś tam u futbolu itp., na koniec bardzo ciepło się pożegnali (szczególnie ze mną, jako ich słowiańską krewną) i zataczając się poszli do domu.

Pamiętacie Kaśkę, która jechała do Mongolii, a którą poznałam w autobusie do Rosji? Wróciła cała i zdrowa, niedawno napisałam jej smsa i odpisała mi, że już od dawna jest w Szwecji (robi tam przyspieszony doktorat z biologii, bo w Polsce jest de facto na piątym roku studiów magisterskich, a w Szwecji była na Erazmusie).

Wczoraj robiliśmy zakupy w Sigmie, a ponieważ Irina dała mi kartę, która daje 3% zniżki, musieliśmy wszystko kupić wspólnie i dopiero potem się rozliczyć. Tom, Andrew i Maria kupili wspólnie prezenty dla nauczycieli, bo wszyscy troje wyjeżdżają w niedzielę. Część alkoholu musieli kupić w specjalnej sekcji z alkoholem, ale i tak zabezpieczenie miano nam zdjąć dopiero przy kasie. Kiedy kładłam na taśmie butelki, zauważyłam, że butelka whisky również miała zabezpieczenie, choć była osobno, a nie w siatce, spytałam się Toma, czy za nią też już zapłacili, i odpowiedział, że tak. Kasjerka pozdejmowała zabezpieczenia i poszliśmy do kafejki policzyć, ile kto ma zapłacić. I wówczas wyszło na jaw, że tak naprawdę za whisky wcale nie zapłaciliśmy, bo była w dziale z „tanim” alkoholem, za który się płaciło dopiero przy kasie. No cóż, ich własny problem, że mają cały system tak kiepsko zorganizowany, ot, Rosja 😉 Tak więc cała trójka zaoszczędziła 400 rubli, ale oczywiście Andrew miał od razu moralny dylemat, z którym jednak zadziwiająco szybko sobie poradził – postanowił dać swoją część „ukradzionych” pieniędzy jakiemuś kościołowi (pierwszym jego pomysłem było odesłanie 400 rubli zarządowi Sigmy…) Poza tym usprawiedliwiał się, że gdyby zgłosił, że nie zapłacił za whisky, to mogłoby zaszkodzić kobiecie, która pracuje przy kasie i nie sprawdziła naszych rachunków (co nie jest prawdą, bo mógłby po prostu podejść do niej, powiedzieć jej, żeby go policzyła za whisky i zapłacić). No w ogóle – jak łatwo być w dzisiejszych czasach niemoralnym nawet takim dewotom jak Andrew!