Dzisiaj rozmawialiśmy na zajęciach o Rosjankach, naszych babuszkach. Zastanawiający jest brak mężczyzn w ich życiu. Marina Borisowna powiedziała, że prawdopodobnie nie żyją (ew. niektóre kobiety mogą być rozwódkami). Mężczyźni w Rosji umierają o wiele wcześniej od kobiet. Kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 55 lat, a mężczyźni 60. Nie mam pojęcia, co się stało z mężem Iriny czy Tamary – nigdy o tym nie mówią, nie wiem więc, czy powinnam pytać. A niby Rosjanie są tacy otwarci – jakoś tego nie zauważyłam. Stwierdziliśmy, że rosyjskie kobiety są bardzo pracowite i samodzielne – pewnie właśnie dlatego, że wiedzą, iż na starość zostaną same. Poza tym oczywiście poświęcają się dla rodziny, tj. swoich dzieci i wnuków. Moje gospodynie są emerytkami, ale pracują, i jeszcze na dodatek mają sublokatorkę, poza tym zajmują się daczą, no i 5 razy w tygodniu wnukiem – jeśli Irina się nim zajmuje po pracy, to wraca do domu dopiero o 21.00, a wtedy jeszcze przygotowuje obiad na następny dzień, czasem nawet sprząta albo pierze. Generalnie stwierdziliśmy, że nasze gospodynie różnią się od stereotypu, który mieliśmy w głowach przed przyjazdem – są o wiele bardziej nowoczesne, nie noszą chustek na głowach, chodzą w dżinsach, robią sobie manikiur, mają telefony komórkowe (ani moja matka, ani babcia komórki nie potrafią obsługiwać) i nawet komputery, chodzą na koncerty muzyki klasycznej etc. Z drugiej strony, widać, że życie w Rosji jest bardziej zrytualizowane niż na Zachodzie (np. picie herbaty, wspólne jadanie posiłków w kuchni), a największą różnicę widać w przypadku jedzenia – twaróg kupuje się od znajomej, która ma krowy, większość warzyw pochodzi z własnej daczy, lodówki i szafy są pełne własnych przetworów, codziennie na obiad są dwa dania etc. Z drugiej strony, nie brak elementów nowoczesności, których nie ma w moim domu w Polsce – mikrofalówka, czajnik elektryczny i kuchenka elektryczna (co mnie dziwi, bo prąd przecież jest dużo droższy od gazu).
Dzisiaj Andrew przyjechał z nami na Kukkowkę zobaczyć, jak mieszkamy. Ledwo wysiadł z trolejbusu, i już był przerażony, i upewniał się, że go odprowadzimy na przystanek, gdy będzie wracał do domu… Czym był przerażony? Nie mam pojęcia. Blokami. Bo nic więcej tu nie ma, cała Kukkowka to jedno wielkie osiedle. Cały czas powtarzał, że strasznie się cieszy, że tu nie mieszka, choć zabudowa Pietrozawodska jest wszędzie taka sama i on też mieszka w bloku, tylko że trochę ładniejszym. Nie wiem, jak estetyka ma się do bezpieczeństwa, widocznie Andrew uznał, że ludzie mieszkający w tak brzydkich budynkach muszą być złodziejami i mordercami. Kiedy wszedł do mojego mieszkania, było jeszcze gorzej – okazało się, że śmiertelnie boi się psów i przez cały czas chował się przed Irmą, a gdy spróbowała polizać jego ręce, doznał ataku paniki… (taki mały pudelek…) Naprawdę, dostał jakichś nerwowych tików i zastanawiałam się, czy nie powinien natychmiast pojechać do domu. Poza tym powtarzał w kółko, że bardzo się cieszy, że tu mieszka (tym razem miał na myśli nie Kukkowkę, lecz moje mieszkanie), i zaczął wniebogłosy wychwalać swoją gospodynię, chociaż codziennie nie robi niczego innego, jak tylko na nią narzeka. Nie wiem skąd się wziął mit o uprzejmości i kulturze Anglików (albo raczej: mieszkańców Wielkiej Brytanii), bo moim zdaniem bardziej niegrzecznie nie mógł się zachować – skrytykować wszystko na temat mojego miejsca zamieszkania oraz przekonywać, że jemu się o wiele lepiej trafiło (jak łatwo się domyślić, wszystkie te mieszkania są dosyć podobne do siebie, i jego nie jest niczym nadzwyczajnym). Nawet nie chciał zobaczyć mieszkania Marii, która mieszka naprzeciwko. Już wcześniej widać było z jego zachowania, że ma czasem jakieś problemy z psychiką (ma np. sporo tików nerwowych, jest przewrażliwiony na punkcie bakterii), ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Teraz już rozumiem dlaczego Maria dziwiła się, że w ogóle przyjechał do Rosji – człowiek, który jest tak niesamodzielny, dziecinny (przywiózł ze sobą pluszowego misia…) i bojaźliwy powinien całe życie spędzić w kampusie St. Andrews. To swoją drogą ciekawe, że w Wielkiej Brytanii ludzie mają o wiele więcej… dziwactw. Albo po prostu mają tyle samo co gdzie indziej, tylko nie widzą niczego złego w ujawnianiu ich. Wiadomo, Wielka Brytania jest o wiele bardziej tolerancyjnym krajem niż Polska. Gdy robiliśmy test na HIV test jedna dziewczyna powiedziała, że panicznie boi się igieł – jeny, co to było – wycie, ryk, a potem opuściła cały dzień zajęć… Z powodu jednego zastrzyku. Myślę, że w Polsce to by się nigdy nie zdarzyło. Owszem, ludzie boją się igieł i zastrzyków, ja sama tego nie lubię, ale wystarczy się opanować. A może jestem po prostu nietolerancyjna? 😉 Ja np. bardzo boję się pająków, i o ile moje reakcje w dzieciństwie były na pewno przesadzone, to teraz nie wyję i nie ryczę, kiedy tylko widzę pająka.
Ulla dzisiaj przyjechała do Pietrozawodska, umówiłyśmy się na wieczór, ale z jej smsów wynika, że będzie miała bardzo mało czasu dla mnie 🙁 Na dodatek wspomniała, że będzie musiała wracać wcześnie do hotelu… Nie wiem którą godzinę to oznacza, 22, 23? Tramwaje i tak jeżdżą jakoś do 23.30, więc nie mogę zostać dłużej (choć jak ze wszystkim tutaj, nikt nie jest tak naprawdę pewien, do której jeżdżą, bo nie ma żadnych oficjalnych rozkładów jazdy, a na przystankach nie można sprawdzić tras ich przejazdu, brak jakiejkolwiek informacji).