Już trzynasty, i dopiero trzynasty… Już poniedziałek, i dopiero poniedziałek… I jak to bywa w poniedziałki, Tim siedzi w Pinta Pub, jak to możliwe, że jeszcze mu się to nie znudziło? No ale są bez Nata, bo Nat w szpitalu, więc nikt ich przynajmniej nie będzie prześladował 😉
Dzisiaj podczas przerwy rozmowa zeszła na Pietrozawodsk i okazuje się, że wszystkim akurat obecnym przy rozmowie bardzo się tutaj podoba, że przywiązali się do tego miejsca i będą za nim tęsknić w drugim semestrze. Ja również w obecnej nie chwili nie odnoszę się ze zbytnią radością do mojego pobytu w Moskwie – gdy tylko sobie wyobrażę, że wszystko trzeba będzie robić od nowa… Podróż z Anglii, wiza i inne papierki, nowe mieszkanie, nowa gospodyni, nowe miejsce nauki, nowe miasto, nowi znajomi… Tyle zachodu, że aż mi się odechciewa, choć z drugiej strony to jest właśnie to, co lubię. Jednak teraz czuję to, co wszyscy inni – nie chcę stąd wyjeżdżać, przyzwyczaiłam się do życia tutaj. Z drugiej strony – jestem pewna, że całego roku nigdy bym tutaj nie wytrzymała 🙂 A najgorsze jest to, że przez ostatnie 4 tygodnie będzie nas w Pietrozawodsku tylko 11 osób… Nie będzie Marii, nie wiem, co będę bez niej robiła. Może spróbuję skupić się na dysertacji? 😉
Na reading week planuję wyjazd do St. Petersburga. Wiem, że część osób jedzie, ale nie wiem, czy mam ochotę jechać z całą grupą, zresztą nawet nie wiem, czy ktoś coś takiego zasugeruje, czy będzie kilka różnych grup. Raczej pojedziemy tylko z Marią, postanowiła mi towarzyszyć, choć i tak spędzi tam cały drugi semestr, hurra, nie ma to jak bezinteresowna przyjaźń 😉 Andrew, jak na dziwaka przystało, planuje zostać w Pietrozawodsku sam przez bite 9 dni, i wczoraj narzekał, jakie to będzie straszne. Ale kto mu do diabła każe tu zostać? Czasem jego problematyczna osobowość doprowadza mnie do szału. A wczoraj powiedział do mnie: „Paulina, wyglądasz na zestresowaną”, co było perfekcyjnym przykładem „projekcji” jego własnego stanu 🙂
Aha, powiadamiam Was, moi drodzy, że dostałam już swoją nową wielokrotną wizę, nie w paszporcie, tylko na papierze, jest to czwarty z kolei dokument po wizie, karcie migracyjnej, karcie rejestracyjnej i ubezpieczeniu, bez którego w Rosji nie można się obejść. Aha, no bo Grisza musiał nam w ogóle kupić nowe ubezpieczenie, ale jakimś cudem nie musimy za to zapłacić – zasady się zmieniły i nasze ubezpieczenie z Anglii jest obecnie bezwartościowe…
Joe dzisiaj oznajmił, że w drugim semestrze będzie w Pietrozawodsku nauczał angielskiego! Gdy pojedzie do domu (jest tutaj na 13-tygodni), zrobi kurs CELTA i wróci akurat na drugi semestr. Co za szczęściarz. Wpadł na to dopiero teraz, no ale dla niego nie jest za późno, bo w przeciwieństwie do nas nie musiał niczego wybierać na drugi semestr (reguły się różnią w zależności od uniwerku, a on jest z Oxfordu), obowiązkowe miał tylko te 13 tygodni, a my musieliśmy wszystko zorganizować sobie już pół roku temu, a jak wiadomo, załatwiać coś na odległość jest właściwie niemożliwością, zresztą Joe po prostu pogadał z naszym nauczycielem, Saszą Jakimowem i stąd się dowiedział, że w ogóle coś takiego jest możliwe. Gdybym zrobiła kurs CELTA w tamtym roku, to pewnie też mogłabym spróbować gdzieś nauczać w drugim semestrze, a tak to dupa, bo skąd wziąć na to teraz 900 funtów?
„Gdyby człowiek mógł odkryć taki stan rzeczy, w którym, pozostając w próżniactwie, czułby jednak, że jest pożyteczny i że spełnia swój obowiązek, to już odkryłby jedną stronę pierwotnej szczęśliwości.” Zgadzam się jak najbardziej, panie Tołstoj 😉