Wow, ostatnio napisałam coś ponad tydzień temu, naprawdę odechciało mi się pisać przez ostatnie dni. Zresztą właściwie nic ciekawego się nie działo. Nie licząc może czwartku, kiedy to Haklak nagle do mnie przemówił (był to dopiero drugi raz w ciągu tych czterech miesięcy, za pierwszym razem spytał się mnie o odmianę jakiegoś rosyjskiego słowa w celowniku) i poprosił, żebym mu towarzyszyła podczas jego wizyty u weterynarza, podczas której chciał z nim przeprowadzić wywiad na temat psów, ponieważ jako temat swojego eseju, który ma do napisania po rosyjsku, wybrał coś w stylu „los psów w czasach ZSRR a obecnie” 😀 Chodziło mu o to, żebym mu pomogła, gdyby czegoś nie rozumiał. Weterynarz mieszkał jakieś pół godziny na piechotę od uniwerku, więc razem spędziłam z Haklakiem jakąś godzinę, podczas której rozmawialiśmy głównie o pierdołach. Jestem chyba jedyną osobą, która spędziła z nim tyle czasu sam na sam 😉 W piątek żegnaliśmy się z naszymi wykładowcami, piliśmy szampan, wręczaliśmy sobie wzajemnie podarki etc. Moja gospodyni w niedzielę idzie na co najmniej tydzień do szpitala, wszczepią jej rozrusznik serca.
Cholera, właśnie sobie zdałam sprawę, że nawet nie mam Griszy na zdjęciu, ani żadnego innego nauczyciela. Zapomniałam zrobić „klasowe” zdjęcia.
Dzisiaj jestem w St. Petersburgu, właśnie siedzę w mieszkaniu Bena (tzn. nie tylko jego, ale także paru innych studentów), które wygląda tak, jakby ktoś się do niego włamał, a potem bardzo dokładnie szukał jakiegoś przedmiotu i długo nie mógł go znaleźć. W życiu nie widziałam takiego burdelu. Prawdziwe studenckie mieszkanie. Czas do autobusu (jakieś siedem godzin) spędzę tutaj, nie mam siły nigdzie chodzić. Potem czeka mnie doba w autobusie, a później przenocuję u Anki w Warszawie (bo spóźnię się parę minut na jedyny rozsądny nocny pociąg do Słupska), i w poniedziałek 22. grudnia rano pojadę do domu, na miejscu wyląduję ok. 17.00. W taki oto sposób zakończy się moja przygoda z Rosją. Ale, jak powiedział mój ulubiony bohater filmowy, I’ll be back!
PS. Na drogę powrotną kupiłam sobie chipsy o smaku „jellied meat with horseradish” 😀
Na pożegnanie wiersz Lermontowa:
Прощай, немытая Россия,
Страна рабов, страна господ,
И вы, мундиры голубые,
И ты, послушный им народ.
Быть может, за хребтом Кавказа
Укроюсь от твоих царей,
От их всевидящего глаза,
От их всеслышащих ушей.
Żegnaj mi, Rosjo nieumyta,
Gdzie w rabów kraju, panów kraju
Żandarmi noszą strój błękitny
I w posłuszeństwie lud trzymają.
Może tu, wśród kaukaskich zboczy,
Nie dojrzą mnie i nie dogonią
Wszystkowidzące baszów oczy,
Uszy, co słowa nie uronią.