Rano myślałam, że obudziłam się za wcześnie, tak było ciemno. Cały dzień lało. I znowu trzeba brnąć przez rzeki, jeziora i bagna, w które zamieniły się ulice i chodniki. Myślę, że gdybym mieszkała w Pietrozawodsku na stałe, kupiłabym po prostu kalosze, bo przy kałużach i strumieniach wody sięgających kostek każde buty przemakają.
Koncert był… śmieszny. Rosyjska rogowa kapela grała na, jak łatwo się domyślić, rogach, ale nie takich, jakie sobie każdy wyobraża, słysząc słowo „róg”. Instrumentów było kilkadziesiąt, a członków orkiestry tylko kilkunastu, więc niejednokrotnie każdy z nich operował nawet trzema rogami naraz. Nawet dyrygent czasem grał. Był też chłopiec grający na trąbce. Wszystko to jakieś takie pocieszne… Pasowałoby do Oktoberfest lub czegoś w tym stylu.
Wczoraj spotkałam się z Ullą. Z wyglądu nic się nie zmieniła, czas dla niej stoi w miejscu. Mnóstwo nowości, nie widziałyśmy się przecież od końca maja. Po pierwsze, planują się pobrać z Michaiłem w przyszłym roku, a miodowy miesiąc spędzić w Laplandii… 😀 Po drugie, na Facebooku napisała do niej Fuchsia, jest w ciąży z Brianem i zamierzają się pobrać (oboje mają 21 lat). Na dodatek Fuchsia obecnie żałuje, że rzuciła rosyjski, ale nie wiem, czy planuje teraz dla odmiany rzucić położnictwo…
Wygląda na to, że wszyscy się pobierają – o tym samym pisał mi Karol w swoim mailu jakiś czas temu – Hubert i jego dziewczyna też się pobrali i mają dziecko, Mateusz oświadczył się Weronice etc…
W Nowosybirsku Ulli się bardzo podoba. Nawet jej trochę zazdroszczę – nie mogła trafić lepiej, jeśli chodzi o poznawanie ludzi, bo w pracy ma stały kontakt z Rosjanami, a poza tym mieszka w akademiku z obcokrajowcami, z którymi ma rosyjski. Pal licho fakt, że w akademiku są karaluchy i grzyb, ważne, że poznała mnóstwo ludzi w jej wieku i dużo rozmawia po rosyjsku, bo ci ludzie nie znają angielskiego. Wszyscy ci studenci to albo Japończycy, albo Chińczycy, albo Koreańczycy… Języka ma 12h godzin w tygodniu, a mogła mieć nawet 20, czyli więcej niż my, tylko z powodu pracy (35h tygodniowo) zdecydowała się na 12.
Dzisiaj pierwszy raz rozmawiałam trochę dłużej z Rachel, tak jakoś przypadkowo. Boże, ile ta dziewczyna ma pomysłów i energii, chyba jest na spidzie. I jeszcze narzeka, że chyba nie wykorzystuje swojego czasu w Rosji w odpowiedni sposób, że za mało jeszcze zrobiła i za mało widziała. To chyba też dlatego jej nie lubię (mówię to z przymrużeniem oka, bo generalnie nic przeciwko niej nie mam), wpędza mnie w kompleksy. Jeśli ona uważa, że za mało robi, to co ja mam o sobie powiedzieć? Ona ma tysiące pomysłów na minutę, np. pytała się mnie, czy nie chciałabym razem z nią zostać wolontariuszką w szpitalu, a w chwilę później snuła plany zorganizowania sztuki teatralnej dla rosyjskich studentów – my mielibyśmy być aktorami, wstęp byłby płatny, a pieniądze poszłyby na jakiś zaszczytny cel. Brak mi słów ;D Na dodatek właściwie codziennie gdzieś wychodzi wieczorem i nie wiadomo jak poznała chyba już wszystkich obcokrajowców w tym mieście. Dodam, że do Rosji przywiozła nawet swoją wiolonczelę, żeby nie wyjść z formy.