23.10.2008

Wczoraj nie było zajęć, bo przyjechał Dr Roy Bivon, człowiek-organizacja (RLUS, organizuje naszą naukę w Rosji), o którym nasłuchałam się wielu złych rzeczy (niektórzy studenci mieli z nim w ten lub inny sposób do czynienia albo słyszeli coś o nim od innych studentów), ale trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście jest taki straszny. Pogadał z nami godzinę, zajęć z tego powodu w ogóle nie było, bo potem jeszcze rozmawiał z naszymi nauczycielami. Zresztą moim zdaniem to idiotyzm z tego powodu tracić 3 godziny zajęć, tak jakby nie mógł się z nami spotkać 3 godziny później, ale cóż.

Przed jego przyjazdem wypełniliśmy ankiety, z których wniosek wysuwał się jeden: wszystko jest w porządku poza lekcjami gramatyki. Jedyne osoby, które pochlebnie wyraziły się o naszej nauczycielce gramatyki, Angielinie, to ja i Andrew. Wszyscy inni zjechali ją równo. Bivon z nią porozmawiał o tym, no i dzisiaj mieliśmy efekt. Była na nas śmiertelnie obrażona, a na początku zajęć powiedziała: „Gdyby w waszym chłopaku lub dziewczynie było coś, co wam by się nie podobało, ale zamiast powiedzieć o tym jemu/jej, poszlibyście do ich rodziców, to jak myślicie, spodobałoby się to jej/jemu?” Częściowo ma rację, na pewno cała ta krytyka spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale z drugiej strony Maria kiedyś powiedziała jej, że zadanie, które mieli zrobić, było za proste (a Maria jest w niższej grupie; notabene, my mieliśmy w wyższej grupie identyczne zadania), na co Angielina się obraziła i kazała Marii przeczytać całe zadanie, czyhając na choć jedną jej pomyłkę. My rozumiemy, że gramatyka rosyjska to ogólnie bardzo skomplikowana rzecz i żadne z nas nie zna jej perfekcyjnie, ale też nie o to przecież chodzi, więc takie zachowanie ze strony Angieliny było idiotyczne. Z drugiej strony ma rację: ci studenci, którzy narzekają najbardziej, to ci, którzy umieją najmniej, a mimo to właśnie im wydaje się, a to że zadania za proste, a to że niepotrzebne zagadnienia omawiamy itd. Niestety prawda jest taka, że znają gramatykę bardzo słabo i chcąc nie chcąc, powinni przerobić ją całą dosyć gruntownie. Na uniwerku mieliśmy gramatyki tylko jedną godzinę w tygodniu przez jeden rok, to jest po prostu nic. Tak więc mnie ten systematyczny i dokładny sposób nauczania odpowiada. Co do zarzutu, że zadania są nudne, to po prostu głupota, gramatyka nigdy nie jest ciekawa i te zadania są jak każde inne. To, że Angielina nie zna angielskiego to dla mnie też nie problem, bardzo się cieszę, że w końcu będę znała całą gramatykę po rosyjsku, a nie po angielsku, domyślam się jednak, że 80% z nas przez to niczego nie rozumie, i zapewne tyleż samo osób uważa, że to im nigdy nie będzie potrzebne. Najchętniej w ogóle nauczyliby się gramatyki w sposób magiczny, nie robiąc zadań i nie ucząc się niczego, co jest trudne. No ale cóż mogę zrobić, jestem w mniejszości, strasznie mi żal Angieliny, bo widzę, że się stara, i że jest dobrym nauczycielem. Myślę też, że Anglikom bardzo się nie spodobało to, że była dosyć sroga na pierwszych zajęciach, a spowodowane to było tym, że przez pierwsze 10 minut zajęć co 2 minuty ktoś spóźniony przychodził do klasy, przez co jej przeszkadzał prowadzić lekcję. Już nie mówiąc o tym, że angielskim zwyczajem, ani me ani be, żadnego „dzień dobry” i „przepraszam.” Zrugała ich za to, więc się już wtedy na nią śmiertelnie obrazili, bo nie daj Boże ich krytykować. Kilka dni później zwróciła uwagę Joe, że w Rosji studenci nie jedzą podczas zajęć – akurat gdy zaczęły się zajęcia, otworzył sobie Twixa. Może jestem konserwatywna, ale zgadzam się z Angieliną – po to są przerwy, żeby wtedy jeść, chyba nikt jeszcze nigdy z głodu nie umarł przez półtora godziny? Kilkakrotnie już się zdarzyło, że Rachel przesiedziawszy całą przerwę, wyjmowała sobie kanapkę akurat w momencie, kiedy przerwa się kończyła, po czym sobie wesoło dziamdziała, i gdy nagle okazywało się, że nadeszła jej kolej coś przeczytać, próbowała spiesznie przełknąć chleb, dusiła się, popijała wodę, próbowała czytać z pełnymi ustami, co jej się nie udawało, i wszyscy musieli czekać przez 2 minuty, aż się upora ze swoją zapchaną gębą. Ja po prostu tego nie rozumiem, wszyscy rano dostają śniadanie, zajęcia kończymy o 13.00, czyli akurat w porze lunchu, a wszyscy zaczynają się zapychać jedzeniem już po pierwszych 45 minutach zajęć. No ale mniejsza z tym.

Wczoraj byliśmy w barze „Spartak”. Przyszło całkiem sporo osób, myślę, że w szczytowym momencie było nas dziesięcioro. Menu w Spartaku grubaśne, zadowolona zauważyłam, że piwo jest tańsze niż w Kiwaczu, poprosiłam więc o najtańsze, Jarpiwo. Nie ma. No to drugie z kolei: Niewskoje. Nie ma. No i tym sposobem znowu zostałam skazana na Baltikę 7, choć i tak była o 10 rubli tańsza niż w Kiwaczu. Tak więc nadal nie spróbowałam żadnego innego rosyjskiego piwa. Do pubu przyszedł również Andrew, chciał spróbować „night life”, chyba mu się znudziło siedem tygodni siedzenia w domu każdego wieczoru. Nie wiem czy już wspominałam, że Andrew po prostu śmiertelnie boi się wychodzić z domu po zmroku, nosi nawet ze sobą rape alarm, lol. No i chodzi spać o 22.00. Niestety był z nami tylko przez półtorej godziny. Śmiesznie to wyglądało – on jadł lody, a wszyscy wokół pili piwo lub drinki, i oczywiście każdy próbował wmusić w niego choć kroplę alkoholu, ale się nie udało. Swoją drogą, bardzo nas rozbawiło, gdy „panie” dostały piwo w szklankach i ze słomkami, a „panowie” w kuflach. W Kiwaczu przynajmniej się nas pytali, czy chcemy słomki 🙂 No tak, jak pić męski napitek, to przynajmniej po kobiecemu 😛

Komentowanie zamknięte.