Za przedłużenie wizy i zmienienie jej na wielokrotną trzeba zapłacić 400 rubli. Czyli razem koszty związane z tym doszły do 1000 rubli (~100 zł). Swoją drogą nie wiem dlaczego zmiana jej na wielokrotną jest konieczna – może robi się to automatycznie przy przedłużeniu, nie wiem. Przy czym Grisza powiedział, że ma nadzieję, że wizy przyjdą przed naszymi wakacjami (tj. 1. listopada), ale nie może tego w żaden w sposób zagwarantować… Więc jeśli ktoś planuje wycieczkę zagraniczną na ten okres, to dużo ryzykuje.
Wczoraj przeczytałam „Germinal” Zoli, a dzisiaj „Zbrodnie miłości” markiza de Sade, jak tak dalej pójdzie, to nie na długo starczą mi te e-booki. Nawet przez to nie robiłam rosyjskiego ani prac domowych – zresztą nigdy nie chce mi się ich robić, za bardzo mi to przypomina szkołę, codziennie coś zadane do domu!
A tak poza tym jak wygląda mój przeciętny dzień? Wstaję przed 8.00, śniadanie jem o 8.30, o 9.15 wychodzę na zajęcia, które zaczynają się o 9.45, a kończą o 13.00. Potem próbuję szczęścia z internetem w bibliotece, jak się udaje, to siedzę tyle, ile się da – czyli jeśli komputery są zajęte, to jest limit 1.5h, ale jeśli jest pusto, można siedzieć, ile się chce, najdłużej siedziałam 5h. Czasem idziemy się po prostu gdzieś przejść, po sklepach, kafejkach, muzeach (byliśmy już w czterech i w akwarium, ale godne uwagi było tylko to pierwsze, o którym wspominałam na samym początku), wzdłuż jeziora; na ogół w domu jestem najpóźniej o 17.00, obiad jem ok. 18.00-19.00, poza tym czytam, robię rosyjski, słucham muzyki, i oglądam rosyjską telewizję – ostatnio codziennie o 21.30 serial o Galinie Breżniew. (Jest bardzo ciekawy, choć mógłby być trochę lepiej zrobiony. Drażnią takie małe szczegóły techniczne, jak np. złe podłożenie dźwięku – usta ruszają się inaczej u aktorów, a co innego się słyszy, albo np. fakt, że Breżniewa grało dwóch zupełnie do siebie niepodobnych kolesi – jeden młodego, a drugi starszego, to samo z Galiną. To już lepiej by było, gdyby po prostu ich ucharakteryzowali na starszych.) Kładę się spać czasem już o 23.00, ostatnio o północy. Takie spokojne życie 😉
Czego mi brakuje? Jeśli chodzi o jedzenie, tak naprawdę niczego, choć czasem gdy zachodzę do spożywczaków, żałuję, że Irina nie kupuje mi bardziej różnorodnego jedzenia – zresztą na monotonię diety narzeka wiele osób. Ile w końcu można jeść twarogu? 😉 Ciekawi mnie wiele rosyjskich produktów, których nie ma w Polsce, ale żal mi kupować je samej. Np. widziałam wodorosty robione na różne ciekawe sposoby (dotychczas jadłam tylko „po chińsku”, na słodko), różne rybne koreczki (jednych z nich spróbowałam u Betty, były pyszne), różne mleczne wyroby, np. kefiry. Z tego próbowałam „tan”, tj. solony gazowany napój mleczny, podobny w smaku do tureckiego ayranu, jak dla mnie trochę to za słone, ale orzeźwiające. Jest też sguszczonka, podobna do karmelu, jadłam z blinem raz. Rosjanie jedzą też naleśniki z mlekiem skondensowanym, nigdy nie wpadłabym na taki tani i prosty deser ;D A Andrew, który jest strasznym żarłokiem, kupił sobie całą puszkę takiego mleka, bo tak mu zasmakowało, i zjadł je samo, bez niczego. Przy czym jego angielska mentalność uczyniła z faktu zakupienia tejże puszki niemały problem – otóż wstydził on się tego, co pomyśli o nim jego gospodyni, a musiał przecież w jakiś sposób zdobyć otwieracz do puszek. Zarówno grzebanie jej po szufladach i skrywanie się potem z mlekiem w pokoju, jak i pytanie się jej otwarcie, wydały mu się nie do wykonania. Ahh, cóż za dylemat. Myślę, że mimo wszystko musi być bardzo szczęśliwy, że tylko za 21 rubli może teraz się nażreć do syta. Zaczyna mnie irytować coraz bardziej jego skąpstwo, szczególnie, że zawsze kończy się to tak, że postanawia kupić sobie tylko jakąś jedną bułeczkę, żeby mało wydać, po 5 minutach jest głodny, więc zatrzymujemy się w kolejnym sklepie, gdzie dokupuje sobie jakiś przysmak, po kolejnych 15 minutach zaciąga nas do kolejnego sklepu, a na koniec jeszcze żebrze u Marii o kostkę czekolady, bo jemu żal kupić sobie całą czekoladę! Nota bene ciekawa rzecz – Maria ma mało kasy z własnego wyboru – po prostu wzięła mniejszy kredyt (studencki) niż mogła, bo mówi, że nie chce być po ukończeniu studiów po uszy w długach. Co jest jeszcze ciekawsze, myślę, że jej rodzice mogliby spokojnie wesprzeć ją finansowo, ale może te kredyty studenckie mają być jednym z elementów usamodzielnienia się młodych ludzi. A może jej rodzice dają jej jakąś kasę oprócz kredytu, nie pytałam się jej. Jeśli chodzi o resztę ludzi, trudno oceniać, w jakiej są sytuacji finansowej, bo generalnie wszyscy dostali kredyty i mają kasy w bród (oprócz mnie, obywatelki Polski).