25. września zaczął się XX Międzynarodowy festiwal „Dni muzyki kameralnej”. Koncert, na który idziemy we czwartek, odbywa się w ramach tego festiwalu. Przy czym zapytałam się Iriny, czy powinnam oddać im pieniądze za kupiony dla mnie bilet i Irina powiedziała, że tak, czym mnie w sumie zdziwiła, bo oczekiwałam odpowiedzi odmownej, pytałam z grzeczności głównie, pro forma. Dzięki za taką uprzejmość, jakbym sobie sama bilet kupiła, to bym dostała studencki za 100 rubli, a tak muszę im oddać 150 rubli (już nawet nie wspomnę o tym, że dzięki mnie Tamara sobie kupiła buty i dostała je ze zniżką 300 rubli… oj będę im to w duszy wypominać). Ehh, ale już bez narzekania, dobrze chciały. Tak czy inaczej fajnie, będzie dużo koncertów, szkoda, że już dwa przegapiłam.
Zawsze, gdy jemy wspólnie posiłki, Tamara karmi Irmę wszystkim, co mamy na stole po kolei, i przez cały czas oczywiście Irma żebrze o jedzenie. Z rąk Tamary zjada nawet chleb i warzywa – wiadomo, z pańskiego stołu wszystko lepiej smakuje. A Ira się zastanawia, dlaczego Irma z własnej miseczki wyjada tylko mięso, a kaszę zostawia. No jak to dlaczego, skoro najada się z nami kilka razy dziennie. Ale dzisiaj Tamara przesadziła – dała jej sałatkę, którą jedliśmy, na własnym talerzyku, który Irma skrzętnie wylizała. Myślałam, że zwymiotuję (mind you, ja na tych talerzach jadam). Nie cierpię właścicieli psów, którzy te traktują jak własne dzieci i brzydzi mnie sposób, w jakimi z nimi żyją – całują, rozmawiają z nimi, myją pupkę, a przy tym zapominają o umyciu rąk po tym wszystkim. Chyba dlatego ostatnimi laty stanowczo wolę koty.