Karelskaja Gornica, bo tak nazywa się karelska restauracja, bardzo mi się podoba – jest przytulna, wygląda jak góralska chata, kelnerki ubrane są w tradycyjne karelskie stroje, a podczas obiadu przygrywały nam dwie skrzypaczki. Co ciekawe, w restauracji de facto nie ma okien – tzn. są niby okna, za którym widać zdjęcia śnieżnych pejzaży, wygląda to naprawdę realistycznie. Wcale nie było tak drogo – moje danie, którym najadłam się do syta, kosztowało 350 rubli (~35 zł), do picia wzięłam „chłopski” kwas, który kosztował 60 rubli, i był bardzo smaczny. Moje danie nazywało się „Kiżanka” i było to mięso łosia w sosie grzybowym z owocami jałowca, które miały bardzo cierpki, charakterystyczny smak. Nikt nie spróbował mięsa niedźwiedzia, bo rzeczywiście było drogie. Cała impreza bardzo się udała, podobała mi się rodzinna atmosfera, świeczki na stole… Jedyna osoba, która przez całe trzy godziny prawie się nie odzywała, to oczywiście Haklak. Nie wiem, po co w ogóle przyszedł, naprawdę dziwny z niego koleś. Wyglądał bardziej jak posąg niż jak żywy człowiek z tym swoim kamiennym wyrazem twarzy. Po obiedzie pojechaliśmy z Rachel i Timem do mieszkania Marii, bo jej gospodyni wyjechała na weekend. Po drodze Rachel dwa razy się wywróciła (vide: odwilż, o której pisałam wczoraj), a ponieważ Tim był całą drogę strasznie upierdliwy na temat mojego polskiego akcentu (ma takie fazy, kiedy po prostu nie potrafi się odczepić), zaczęłam mu na głos życzyć, żeby też się wywrócił, i chwilę później stało się – jebs na ziemię, prosto w kałużę! Także proszę ze mną nie zadzierać 🙂
Nie wiem co jest śmieszniejsze – czy fakt, że Anglicy mają królową czy to, że niektórzy z nich wciąż zwracają uwagę na to, kto z jakiej klasy pochodzi! Zgadnijcie, któż z nas może to być? Ależ oczywiście, że Andrew (no tak, przepraszam, on jest Szkotem, a nie Anglikiem). Andrew rozpracował pochodzenie klasowe i zamożność wszystkich siedemnastu brytyjskich studentów w Pietrozawodsku, sam pochodzi z bardzo bogatej i wykształconej rodziny upper middle class. Ja jako arystokratka muszę powiedzieć, że maniery owego mieszczanina przy stole są po prostu żenujące, i że tak to chyba tylko chłopi jedzą – Andrew mlaszcze, dziamdzia, brudzi sobie całe usta jedzeniem, mówi z pełnymi ustami, a sztućce trzyma tak niezgrabnie, że równie dobrze mógłby jeść palcami. W ogóle powiedziałabym, że więcej osób niż się spodziewałam (bo wydawałoby się, że Anglicy bardzo sobie cenią etykietę i tym podobne) nie potrafiło się przy stole zachować – np. Joe nie wiedział, którymi sztućcami jeść (podano nam sztućce zarówno do przystawek, jak i do drugiego dania). Wydało mi się dosyć zabawne, że najwięcej o prawidłowym zachowaniu się przy stole wiedzą osoby, które zajmowały się wcale nie arystokratycznym zajęciem, tj. pracowały jako kelnerzy / kelnerki!