Zanim przyjechaliśmy do Rosji, ostrzegano nas wiele razy przed rasizmem Rosjan, ale nie sądziliśmy, że może to dotknąć białego człowieka 😉 Cieszę się, że wyglądam jak Rosjanka, nawet, jak stwierdził Andrew „wyglądam jak Rosjanka bardziej niż same Rosjanki wyglądają” 😉 Co rusz ktoś mnie prosi o wskazanie drogi, pyta na ulicy, która godzina i tym podobne. Za każdym razem, gdy byliśmy w ośrodku zdrowia robić test na HIV, ktoś się mnie o coś pytał, mimo, że stałam w grupie młodzieży, która rozmawiała po angielsku. Jest to tym zabawniejsze, że Rosjanie nie odróżniają po moim akcencie, że nie jestem Angielką – nawet ci, którzy angielski choć trochę znają. A gdy się odzywam po rosyjsku i mówię bardzo mało, nie rozróżniają, że nie jestem Rosjanką ;D Podobało mi się, co Marina Borisowna powiedziała o moim wyglądzie: na pewno to wpływ genów tatarskich, bo mam takie kości policzkowe i kształt twarzy, hehe.
Swoją drogą Marina Borisowna w końcu natknęła się na coś, o czym nie słyszała. Otóż pytała się mnie o mojego ulubionego polskiego reżysera, na co wymieniłam nazwisko Koterskiego. Znała Wajdę, Zanussiego, Kieślowskiego; wszystkich, tylko nie jego. Nie daje jej to spokoju 😉 Niestety nie mam pojęcia, czy „Dzień świra” można w ogóle dostać w Rosji. Ale spróbuję znaleźć coś o tym online.
Dzisiaj zaczęły się Dni Polskiej Kultury w Republice Karelia. Wieczorem jest koncert, w programie utwory Szopena, ale ja idę na koncert w czwartek, więc już sobie daruję. Jutro otwierają wystawę „Polska grafika i rysunek pierwszej połowy XX wieku” i wystawę zdjęć „Zamek w Malborku”, a 2. października odbędzie się wieczór polskiej muzyki (myślę, że mało kto przyjdzie, bo tego dnia jest koncert w filharmonii), oprócz tego 1. i 2. października będą pokazywać polskie filmy, niestety nic ciekawego: „Szopen. Pragnienie miłości” (oglądałam, dno), „Samotność w sieci” (taa…) i „Jaśmin”, o którym czytałam kiedyś, że jest polskim „Pachnidłem”, niestety obawiam się, że „Pachnidłu” ten film do pięt nie dorasta i nie warto iść (mam wrażenie, że nie tam w ogóle dialogów, miejsce akcji to klasztor). Tak więc jak widać, festiwal wielkiego rozmachu nie ma, ale miło, że w ogóle coś takiego się odbywa.
A czy wspominałam kiedyś, że ranka pewnego Irina chciała mi coś powiedzieć, więc mnie zawołała, na co jej odkrzyknęłam, że jeszcze nie jestem ubrana, a ona odpowiedziała: „Niczego strasznogo” i weszła do mojego pokoju? 😀 Na szczęście zdążyłam założyć stanik i majtki! Ciekawa ta ich swoboda, nie mogę zrozumieć, dlaczego rosyjskie filmy są tak pruderyjne. Ostatnio widziałam fragment jakiegoś filmu, w którym główni bohaterowie rozmawiali ze sobą, będąc w bani. W związku z tym wszyscy mężczyźni w tle stali do kamery odwróceni tyłkami (zabawnie to wyglądało, jak się tak cały czas tyłem do kamery przemieszczali), a główni bohaterowie… byli w pasie owinięci ręcznikami. To w końcu jak jest z tą nagością?
Prognoza pogody się nie sprawdziła, znowu jest bardzo ciepło i dosyć słonecznie, między 12-17 stopni.
Czas na podsumowanie finansowe tego miesiąca. Wydałam razem 18676 rubli, czyli o 4000 rubli więcej, niż myślałam. Ale trzeba uwzględnić, że nie licząc 10 000 rubli na mieszkanie, było kilka jednorazowych kosztów, których nie będzie w następnych miesiącach. Podstawowe miesięczne koszty, nie licząc mieszkania, to zaledwie 250 rubli na bilet miesięczny i 100 rubli na telefon (udało mi się zmieścić w tym wyznaczonym sobie limicie). Koszta można podzielić na następujące:
-
dwie pary butów (niestety): 3300 rubli
-
wycieczki, muzea, koncerty: ok. 1920 rubli
-
wiza i inne dokumenty: 1070 rubli
-
bilet miesięczny + kilka przejazdów marszrutką: ok. 310 rubli
-
koszta związane z przyjazdem do St. Petersburga i czekaniem na dworcu (bilet na metro, toaleta, przechowalnia bagażu, jedzenie) – ok. 250 rubli
-
prezenty z Rosji: 160 rubli
-
kafejka internetowa: ok. 100 rubli
-
telefon: 100 rubli
-
kosmetyki: ok. 60 rubli
Łącznie 7020 rubli, co oznacza, że tylko ok. 1660 rubli wydałam na rzeczy takie jak rozrywka (tj. ta „niekulturalna”) i jedzenie: 2 razy byłam w pubie (co razem kosztowało mnie jakieś 560 rubli), 5 razy w kawiarni (250 rubli), oprócz tego kupowałam sobie lunch kilka razy w tygodniu i czasami napoje. W przyszłym tygodniu nie powinnam mieć żadnych dodatkowych wydatków, nie licząc paru kosmetyków, jednej wycieczki i być może kurtki, więc powinnam się zmieścić w 14000 rubli.
Właśnie stało się coś bardzo dziwnego z komputerem, co niezbyt mnie ucieszyło, bo ma on zaledwie pół roku, co oznacza, że nie ma prawa jeszcze się psuć… Jadłam obiad, a gdy wróciłam do pokoju, zauważyłam czerwone światełko, co oznacza, że bateria jest prawie wyczerpana. Szybko podłączyłam laptop do prądu i usłyszałam dźwięk, który oznaczał, że zdążyłam przed wyłączeniem go, ale gdy na niego spojrzałam (i posłuchałam), okazało się, że jest wyłączony, chociaż… Świeciło się zielone światełko oznaczające, że jest włączony. I co gorsza, nie mogłam go włączyć… Naprawdę spanikowałam. Dopiero po chwili pomyślałam, żeby wyjąć baterię, i zadziałało. Za chwilę włożę ją z powrotem i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Nie wyobrażam sobie, co ja bym tutaj robiła bez komputera… Ani nie mogłabym czytać e-booków, ani pisać pamiętnika, ani edytować zdjęć z aparatu…
Napisałam Ulli o tym, że idziemy na koncert w czwartek i pytałam się jej, czy kupić jej bilet – odpisała, że nie, bo będą mieć tyle zajęć, że nie będzie miała czasu. To niedobrze, bo myślałyśmy obie, że przynajmniej wieczory będzie miała wolne… Mam nadzieję, że będzie miała mimo wszystko czas ze mną się spotkać 🙁
Wydaje mi się, że Irina trochę się pomyliła, mówiąc, że 10% populacji Pietrozawodska to Finowie. Z ulotki, którą dała mi Tamara, wynika, że w przypadku samej Karelii, 10.8% to Karelianie, którzy mówią po karelsku, który, jak już wspominałam, prawdopodobnie mało się różni od fińskiego. Finowie stanowią 2.6% populacji, i co ciekawe, Białorusini aż 7%, i w kablówce jest nawet białoruski kanał. W Karelii jest ponad 61 000 jezior i 27 000 rzek. Żyje tu tylko 690 700 ludzi, z czego ok. 280 tysięcy w Pietrozawodsku, a jej powierzchnia obejmuje 180 500 m. kw.
Trzeba przyznać, że komary tutaj są strasznie uciążliwe. Kto by pomyślał, już październik, a on wszędzie jeszcze na nas czyhają. Parę dni temu jeden pojawił się jeden u mnie w pokoju (nie wiem jakim cudem, mamy siatki na oknach), i teraz co noc budzi mnie brzęcząc nad uchem. Nie udało mi się go zabić mimo kilkakrotnych prób.
Właśnie dowiedziałam się od Iriny, że nie powinnam wrzucać papieru toaletowego do klozetu, tylko do kosza na śmieci… Yaghh… Tak mi się wcześniej wydawało, że na uniwersytecie widziałam papier toaletowy w koszach… Teraz już rozumiem, dlaczego tam tak śmierdzi. A najzabawniejsze jest, że gdy się mnie spytała, co robię z papierem toaletowym, myślałam, że chodzi jej o to, że zużywam go tak dużo, więc skruszona odpowiedziałam: „Zabieram trochę na uniwerek, bo tam nie ma papieru w toaletach.” Mam nadzieję, że nie pomyślała, że zabieram zużyty papier 😀