Nawet nie żałuję, że Ulla nie mogła przyjść wczoraj, bo była świetna impreza, którą bym pewnie przepuściła, gdybym się z nią spotkała, bo wtedy wolałabym spędzić jak najwięcej czasu z nią. Najpierw (co staje się już tradycją) napiłam się wódki Karielskaja Skaz (111 rubli ~ 11 zł za pół litra) z Marią u niej w domu (when in Rome…), a potem poszłyśmy na domówkę z okazji czyichś urodzin (nadal nie wiem do końca, czyje urodziny to były), a na koniec wylądowaliśmy grupą w Kiwaczu (Tim, Adam, Megan, Emma, Maria, ja), tak że impreza się skończyła o 4.00 rano. Przy czym przyznam, że Rosjanie są niezłymi imprezowiczami – mimo wczesnych godzin porannych, w Kiwaczu trudno było znaleźć wolne miejsce. A na domówce było tylu ludzi, że nawet przyjechała milicja, żeby nas uspokoić… Na szczęście obyło się bez problemów. Poznałam kilku Rosjan, ale wszyscy mieli około trzydziestki i byli żonaci, więc nie bardzo mnie interesowali 😉 Było też tam mnóstwo obcokrajowców, nawet jedna dziewczyna z… jakiegoś egzotycznego kraju, zapomniałam jakiego. Oj, pamięć mnie zawodzi… 😉 Nawet dzięki Timowi udało nam się mniej zapłacić za taksę – 100 rubli na 3 osoby zamiast 120. Jestem zdumiona, że udało mu się wytargować niższą cenę (i że on zawsze tak robi), bo wydawało mi się, że Rosjanie obcokrajowcom nigdy nie spuszczają z ceny.
Tim cały czas mnie przedrzeźnia, tzn. mój polski akcent. Ahh ci Anglicy, już zupełnie nie wierzę w ich kulturę 😉 Choć już dawno nie słyszałam tyle razy w tak krótkim czasie, że mój angielski jest niesamowity 😀 Przykro mi, nie mogę tego powiedzieć o waszym rosyjskim, moi drodzy angliczanie 😛
Dzisiaj Ulla przyszła do mnie o 17.00 i zjadłyśmy razem obiad, a potem poszłyśmy do kawiarni i rozstałyśmy się ok. 22.30, więc w końcu spędziłyśmy trochę więcej czasu razem. Ira i Tamara poszły na czyjeś urodziny, więc byłyśmy w domu same. Niestety jutro – ostatniego dnia jej pobytu – będzie miała bardzo mało albo zero czasu, żeby się spotkać.
Kolejna niespodzianka – oprócz zamążpójścia, Ulla rozważa również zajście w ciążę 😀 No proszę, nie widziałam jej tylko kilka miesięcy, i nagle tyle zmian w jej życiu 😉 A jeszcze niedawno twierdzili z Michaiłem, że zaręczyli się tylko dla świętego spokoju, i o ślubie pomyślą za kolejne 3-4 lata. Rozmawiałam z nią również o pożyczce i ona bardzo chciałaby mi pożyczyć swoje pieniądze, ale niestety musiałaby je mieć z powrotem przed wakacjami, a ja najwcześniej przecież mogę oddać pierwszą ratę we wrześniu, bo tylko w wakacje będę pracować. Jej rodzice są prawdopodobnie zbyt skąpi, ale postara się spytać matki. Ewentualnie przyszedł jej na myśl jej obecny przyjaciel i zarazem były chłopak, który jest dosyć bogaty, ale nie może zagwarantować, że on również nie jest skąpy. Ulla twierdzi, że to przypadłość fińskiego narodu. Ponieważ siostra Ulli właśnie wyszła za mąż (a właściwie się ożeniła, bo jest lesbijką), odpada nocowanie u niej, gdy (tzn. jeśli) pojadę do St. Petersburga. Jeśliby jechało parę osób i moglibyśmy razem wynająć jakiś hostel, to byłoby całkiem OK, ale sama… Hmm.
Rozmawiałam z Ullą o naszych dysertacjach, i tak jak myślałam, ona właściwie skończyła robotę – napisała już ponad 8000 słów, czyli tyle, ile wymagają! Mój Boże, jak ona tego dokonała. Moja dysertacja wciąż nietknięta. Nie widzę zbyt wiele szans na zrobienie czegokolwiek w Pietrozawodsku – internet jest zbyt wolny, dostęp do nowych rosyjskich filmów bardzo ograniczony, zasoby biblioteki raczej mizerne, choć oczywiście jeszcze wszystko to dokładnie posprawdzam… Kiedyś… 😉 Ludzie z innych uniwerków nie muszą pisać żadnych prac, więc wyobraźcie sobie – zero esejów, zero egzaminów, żyć, nie umierać. A nade mną ta cholerna dysertacja non stop wisi…
Ulla powiedziała, że już w ogóle nie słyszy w moim rosyjskim polskiego akcentu, no ale ona jest obcokrajowcem. Myślę, że rzeczywiście mój rosyjski szybko poprawia się, ale wciąż jestem załamana moim „aktywnym” poziomem języka, tzn. biernie jest po prostu świetnie, ale gdy mówię, mój zasób słów i znajomość gramatyki pozostawiają naprawdę wiele do życzenia… Muszę coś z tym zrobić, i to sama, bo na zajęciach z razgowornoj praktiki mało tak naprawdę się wypowiadamy, nasza nauczycielka (Marina Borisowna) jest niezłą gadułą i potrafi większość czasu spędzić opowiadając nam różne historie. Nie mam jej tego za złe, bo tak czy inaczej najlepiej się ćwiczy język mówiony w codziennym życiu, a nie na zajęciach.
Nasza kujoneczka Ulla dostała też nagrodę naszego wydziału za najlepsze eseje z przedmiotu „Rosyjska literatura XIX-wieku”. Było to, uwaga, 20 funtów… Lepsze niż najlepsza komedia, nieprawdaż? A ponieważ wysłano jej czek pocztą do Finlandii, a w Finlandii za realizowanie czeków pobiera się prowizję, dostała tak naprawdę 13 euro… Hehe.
To niesamowite, że Ulla i Michaił z taką łatwością bez siebie wytrzymują. Okazuje się, że w ogóle do siebie nie dzwonią i prawie nie pisują. Na dodatek mają w perspektywie właściwie życie osobno, bo Michaił chce pracować w Anglii, a Ulla w Rosji. Jest to chyba dylemat wielu „współczesnych” par – np. Kamil chce obecnie żyć w Hiszpanii, a ja w Anglii, na dodatek nigdy nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy za kilka lat, może się okaże, że będę musiała się jeszcze nauczyć japońskiego? Albo że będzie chciał mieć ze mną piątkę dzieci? Albo że zostanie mormonem? 😛 Ale tak czy inaczej, Rosja i Anglia to dwa bardzo odległe kraje, podróżowanie między którymi jest szczególnie utrudnione… I, swoją drogą, jak daje się zauważyć, to Rosja izoluje się od Europy, nie odwrotnie. Grisza, który zajmuje się formalnościami związanymi z naszymi wizami, powiedział, że każdego roku reguły stają się coraz ostrzejsze, tak że nie wiadomo, co będzie za kilka lat…
Może się okazać, że nie damy z Kamilem rady spotkać się w czasie mojego reading week… Wydostanie się z Rosji, tudzież dostanie się do niej, jest po prostu zbyt drogie. To by był dla mnie straszny cios (lewy sierpowy?), bo ostatnio żyłam jedynie świadomością, że moglibyśmy się zobaczyć już za mniej niż miesiąc… Ale gdy pomyślę, że jednak za trzy miesiące… Brrr.
Muszę stwierdzić, że rozkręciłam się trochę, na początku po przyjeździe nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, z nikim się zaznajamiać, trochę mi to przeszło. Tim jest w porządku, choć nadal czasem mnie irytuje, ale nie czuję do niego takiej antypatii jak na początku, od kiedy zdobył mój nr tel (nie ode mnie, bo go nie lubiłam :P), zawsze daje mi znać, jeśli on i inni gdzieś wychodzą. A wychodzą codziennie. Mają zdrowie te młode byczki 😉 Ba, nawet widzę, że zaczęły się formować pierwsze związki, całkiem szybko, jak na tę rybozimną nację (niech żyją stereotypy, a co tam!). My z Marią też już uformowałyśmy związek, a co.
Dzisiaj Irina mi powiedziała, że Irma aż się posikała, kiedy wróciłam o 4.00 nad ranem do domu. Nie wiem czy ze stresu, czy z radości. Niby taki kulturalny pies, a sika na dywan? Nieładnie. Następnym razem gdy będę wychodzić na imprezę, kupię jej pieluszkę. Zanotować: kolejny powód, dla którego lepiej mieć kota. A Irmę dzisiaj ostrzygli i wygląda przezabawnie, zrobiłam jej parę zdjęć.