5.10.2008 (uaktualniony wpis z kilku dni)

01.10.2008

Dzisiaj rozmawialiśmy na zajęciach o Rosjankach, naszych babuszkach. Zastanawiający jest brak mężczyzn w ich życiu. Marina Borisowna powiedziała, że prawdopodobnie nie żyją (ew. niektóre kobiety mogą być rozwódkami). Mężczyźni w Rosji umierają o wiele wcześniej od kobiet. Kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 55 lat, a mężczyźni 60. Nie mam pojęcia, co się stało z mężem Iriny czy Tamary – nigdy o tym nie mówią, nie wiem więc, czy powinnam pytać. A niby Rosjanie są tacy otwarci – jakoś tego nie zauważyłam. Stwierdziliśmy, że rosyjskie kobiety są bardzo pracowite i samodzielne – pewnie właśnie dlatego, że wiedzą, iż na starość zostaną same. Poza tym oczywiście poświęcają się dla rodziny, tj. swoich dzieci i wnuków. Moje gospodynie są emerytkami, ale pracują, i jeszcze na dodatek mają sublokatorkę, poza tym zajmują się daczą, no i 5 razy w tygodniu wnukiem – jeśli Irina się nim zajmuje po pracy, to wraca do domu dopiero o 21.00, a wtedy jeszcze przygotowuje obiad na następny dzień, czasem nawet sprząta albo pierze. Generalnie stwierdziliśmy, że nasze gospodynie różnią się od stereotypu, który mieliśmy w głowach przed przyjazdem – są o wiele bardziej nowoczesne, nie noszą chustek na głowach, chodzą w dżinsach, robią sobie manikiur, mają telefony komórkowe (ani moja matka, ani babcia komórki nie potrafią obsługiwać) i nawet komputery, chodzą na koncerty muzyki klasycznej etc. Z drugiej strony, widać, że życie w Rosji jest bardziej zrytualizowane niż na Zachodzie (np. picie herbaty, wspólne jadanie posiłków w kuchni), a największą różnicę widać w przypadku jedzenia – twaróg kupuje się od znajomej, która ma krowy, większość warzyw pochodzi z własnej daczy, lodówki i szafy są pełne własnych przetworów, codziennie na obiad są dwa dania etc. Z drugiej strony, nie brak elementów nowoczesności, których nie ma w moim domu w Polsce – mikrofalówka, czajnik elektryczny i kuchenka elektryczna (co mnie dziwi, bo prąd przecież jest dużo droższy od gazu).

Dzisiaj Andrew przyjechał z nami na Kukkowkę zobaczyć, jak mieszkamy. Ledwo wysiadł z trolejbusu, i już był przerażony, i upewniał się, że go odprowadzimy na przystanek, gdy będzie wracał do domu… Czym był przerażony? Nie mam pojęcia. Blokami. Bo nic więcej tu nie ma, cała Kukkowka to jedno wielkie osiedle. Cały czas powtarzał, że strasznie się cieszy, że tu nie mieszka, choć zabudowa Pietrozawodska jest wszędzie taka sama i on też mieszka w bloku, tylko że trochę ładniejszym. Nie wiem, jak estetyka ma się do bezpieczeństwa, widocznie Andrew uznał, że ludzie mieszkający w tak brzydkich budynkach muszą być złodziejami i mordercami. Kiedy wszedł do mojego mieszkania, było jeszcze gorzej – okazało się, że śmiertelnie boi się psów i przez cały czas chował się przed Irmą, a gdy spróbowała polizać jego ręce, doznał ataku paniki… (taki mały pudelek…) Naprawdę, dostał jakichś nerwowych tików i zastanawiałam się, czy nie powinien natychmiast pojechać do domu. Poza tym powtarzał w kółko, że bardzo się cieszy, że tu mieszka (tym razem miał na myśli nie Kukkowkę, lecz moje mieszkanie), i zaczął wniebogłosy wychwalać swoją gospodynię, chociaż codziennie nie robi niczego innego, jak tylko na nią narzeka. Nie wiem skąd się wziął mit o uprzejmości i kulturze Anglików (albo raczej: mieszkańców Wielkiej Brytanii), bo moim zdaniem bardziej niegrzecznie nie mógł się zachować – skrytykować wszystko na temat mojego miejsca zamieszkania oraz przekonywać, że jemu się o wiele lepiej trafiło (jak łatwo się domyślić, wszystkie te mieszkania są dosyć podobne do siebie, i jego nie jest niczym nadzwyczajnym). Nawet nie chciał zobaczyć mieszkania Marii, która mieszka naprzeciwko. Już wcześniej widać było z jego zachowania, że ma czasem jakieś problemy z psychiką (ma np. sporo tików nerwowych, jest przewrażliwiony na punkcie bakterii), ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Teraz już rozumiem dlaczego Maria dziwiła się, że w ogóle przyjechał do Rosji – człowiek, który jest tak niesamodzielny, dziecinny (przywiózł ze sobą pluszowego misia…) i bojaźliwy powinien całe życie spędzić w kampusie St. Andrews. To swoją drogą ciekawe, że w Wielkiej Brytanii ludzie mają o wiele więcej… dziwactw. Albo po prostu mają tyle samo co gdzie indziej, tylko nie widzą niczego złego w ujawnianiu ich. Wiadomo, Wielka Brytania jest o wiele bardziej tolerancyjnym krajem niż Polska. Gdy robiliśmy test na HIV test jedna dziewczyna powiedziała, że panicznie boi się igieł – jeny, co to było – wycie, ryk, a potem opuściła cały dzień zajęć… Z powodu jednego zastrzyku. Myślę, że w Polsce to by się nigdy nie zdarzyło. Owszem, ludzie boją się igieł i zastrzyków, ja sama tego nie lubię, ale wystarczy się opanować. A może jestem po prostu nietolerancyjna? 😉 Ja np. bardzo boję się pająków, i o ile moje reakcje w dzieciństwie były na pewno przesadzone, to teraz nie wyję i nie ryczę, kiedy tylko widzę pająka.

Ulla dzisiaj przyjechała do Pietrozawodska, umówiłyśmy się na wieczór, ale z jej smsów wynika, że będzie miała bardzo mało czasu dla mnie 🙁 Na dodatek wspomniała, że będzie musiała wracać wcześnie do hotelu… Nie wiem którą godzinę to oznacza, 22, 23? Tramwaje i tak jeżdżą jakoś do 23.30, więc nie mogę zostać dłużej (choć jak ze wszystkim tutaj, nikt nie jest tak naprawdę pewien, do której jeżdżą, bo nie ma żadnych oficjalnych rozkładów jazdy, a na przystankach nie można sprawdzić tras ich przejazdu, brak jakiejkolwiek informacji).

02.10.2008

Rano myślałam, że obudziłam się za wcześnie, tak było ciemno. Cały dzień lało. I znowu trzeba brnąć przez rzeki, jeziora i bagna, w które zamieniły się ulice i chodniki. Myślę, że gdybym mieszkała w Pietrozawodsku na stałe, kupiłabym po prostu kalosze, bo przy kałużach i strumieniach wody sięgających kostek każde buty przemakają.

Koncert był… śmieszny. Rosyjska rogowa kapela grała na, jak łatwo się domyślić, rogach, ale nie takich, jakie sobie każdy wyobraża, słysząc słowo „róg”. Instrumentów było kilkadziesiąt, a członków orkiestry tylko kilkunastu, więc niejednokrotnie każdy z nich operował nawet trzema rogami naraz. Nawet dyrygent czasem grał. Był też chłopiec grający na trąbce. Wszystko to jakieś takie pocieszne… Pasowałoby do Oktoberfest lub czegoś w tym stylu.

Wczoraj spotkałam się z Ullą. Z wyglądu nic się nie zmieniła, czas dla niej stoi w miejscu. Mnóstwo nowości, nie widziałyśmy się przecież od końca maja. Po pierwsze, planują się pobrać z Michaiłem w przyszłym roku, a miodowy miesiąc spędzić w Laplandii… 😀 Po drugie, na Facebooku napisała do niej Fuchsia, jest w ciąży z Brianem i zamierzają się pobrać (oboje mają 21 lat). Na dodatek Fuchsia obecnie żałuje, że rzuciła rosyjski, ale nie wiem, czy planuje teraz dla odmiany rzucić położnictwo…

Wygląda na to, że wszyscy się pobierają – o tym samym pisał mi Karol w swoim mailu jakiś czas temu – Hubert i jego dziewczyna też się pobrali i mają dziecko, Mateusz oświadczył się Weronice etc…

W Nowosybirsku Ulli się bardzo podoba. Nawet jej trochę zazdroszczę – nie mogła trafić lepiej, jeśli chodzi o poznawanie ludzi, bo w pracy ma stały kontakt z Rosjanami, a poza tym mieszka w akademiku z obcokrajowcami, z którymi ma rosyjski. Pal licho fakt, że w akademiku są karaluchy i grzyb, ważne, że poznała mnóstwo ludzi w jej wieku i dużo rozmawia po rosyjsku, bo ci ludzie nie znają angielskiego. Wszyscy ci studenci to albo Japończycy, albo Chińczycy, albo Koreańczycy… Języka ma 12h godzin w tygodniu, a mogła mieć nawet 20, czyli więcej niż my, tylko z powodu pracy (35h tygodniowo) zdecydowała się na 12.

Dzisiaj pierwszy raz rozmawiałam trochę dłużej z Rachel, tak jakoś przypadkowo. Boże, ile ta dziewczyna ma pomysłów i energii, chyba jest na spidzie. I jeszcze narzeka, że chyba nie wykorzystuje swojego czasu w Rosji w odpowiedni sposób, że za mało jeszcze zrobiła i za mało widziała. To chyba też dlatego jej nie lubię (mówię to z przymrużeniem oka, bo generalnie nic przeciwko niej nie mam), wpędza mnie w kompleksy. Jeśli ona uważa, że za mało robi, to co ja mam o sobie powiedzieć? Ona ma tysiące pomysłów na minutę, np. pytała się mnie, czy nie chciałabym razem z nią zostać wolontariuszką w szpitalu, a w chwilę później snuła plany zorganizowania sztuki teatralnej dla rosyjskich studentów – my mielibyśmy być aktorami, wstęp byłby płatny, a pieniądze poszłyby na jakiś zaszczytny cel. Brak mi słów ;D Na dodatek właściwie codziennie gdzieś wychodzi wieczorem i nie wiadomo jak poznała chyba już wszystkich obcokrajowców w tym mieście. Dodam, że do Rosji przywiozła nawet swoją wiolonczelę, żeby nie wyjść z formy.

03.09.2008

Internet na uniwersytecie jest tak wolny, że bardziej nadaje się do medytacji niż przeglądania stron internetowych. Przypomniało mi się, że Cecelia napisała mi w mailu, że Delia jednak nie leci do Rumunii. Miała polecieć aż na dwa tygodnie pod koniec września, co zresztą bardzo Cecelię wkurzyło – miała na to całe wakacje, ja zostałam przeszkolona, żeby ją zastępować, ale ona sobie wybrała na wyjazd czas, kiedy mnie już nie było. I teraz chce z powrotem swoje shifty, ale Cecelia mi napisała, że nie zamierza ich jej dać. Nie wiem, czy tak naprawdę ostatecznie nie zmieni zdania, bo ma jednak miękkie serce 😉 Ja nawet nie jestem zdziwiona, że Delia nigdzie nie leci, bo od kiedy ją poznałam, tj. od lutego, miała mnóstwo różnych planów, z których żaden nie wypalił. Na przykład właściwie cały czas się przeprowadzała, ale tylko wirtualnie – przez całe 7 miesięcy, kiedy z nią pracowałam, w każdy weekend przeglądała oferty na gumtree. Może po prostu lubi marzyć… (swoją drogą ciekawe, czy się przeprowadziła, miałabym ubaw po pachy, gdyby okazało się, że nadal nie). Kolejnym planem był weekend w Paryżu, który miał być prezentem dla jej chłopaka. O tym też mówiła przez pół roku, ostatecznie nigdzie nie polecieli. O wyjeździe do Rumunii mówiła przez jakieś 3 miesiące. Przez kilka miesięcy mówiła również o tym, że w wakacje chce jak najwięcej pracować, tak że nawet zrobiła okropną awanturę, gdy Cecelia równo podzieliła między nas dodatkowe shifty w Museum of London – potem stwierdziła, że jej się tam nie podoba, i razem przepracowała tam tylko 3 dni, a w Horniman pracowała mniej, niż w roku akademickim, i wzięła sobie wolne akurat w czasie urlopu Cecelii i Rega, chociaż wcześniej zapewniała Cecelię przez kilka miesięcy, że na pewno będzie mogła ją zastąpić. No ale dla mnie nawet lepiej, bo trzeba było mnie przeszkolić, żebym zastąpiła ich troje, dzięki czemu dostawałam wyższą stawkę i mogłam więcej pracować. Przy czym trudno zrozumieć przyczyny zmiany jej decyzji, bo ona się zawsze tak jakoś pokrętnie tłumaczy, albo wręcz się obraża i zaprzecza, jeśli jej się zasugeruje, że snuje plany, których nigdy nie realizuje.

Ulla niestety odwołała swoje dzisiejsze spotkanie ze mną, ponieważ wieczorem odbywają się warsztaty (coś o satelitach i drzewach, jak zawsze), na których koniecznie chce być. Szkoda 🙁 Obiecała, że jutro będzie miała dla mnie czas od 17.00. Szkoda tylko, że jest tu 5 dni, a my zobaczymy się tylko dwa razy.

17. października będzie wycieczka do Kondopogi na koncert muzyki organowej, jak zwykle organizowana przez Irinę, więc ja muszę znowu zbierać kasę! Koszt: 550 rubli.

Nasza nauczycielka gramatyki powiedziała mi, że Pietrozawodsk jest trzeci w Rosji pod względem „internetyzacji”, tzn. bardzo duża liczba jego mieszkańców ma internet w domu. Jakoś tego nie odczułam 😉

04.09.2008

Nawet nie żałuję, że Ulla nie mogła przyjść wczoraj, bo była świetna impreza, którą bym pewnie przepuściła, gdybym się z nią spotkała, bo wtedy wolałabym spędzić jak najwięcej czasu z nią. Najpierw (co staje się już tradycją) napiłam się wódki Karielskaja Skaz (111 rubli ~ 11 zł za pół litra) z Marią u niej w domu (when in Rome…), a potem poszłyśmy na domówkę z okazji czyichś urodzin (nadal nie wiem do końca, czyje urodziny to były), a na koniec wylądowaliśmy grupą w Kiwaczu (Tim, Adam, Megan, Emma, Maria, ja), tak że impreza się skończyła o 4.00 rano. Przy czym przyznam, że Rosjanie są niezłymi imprezowiczami – mimo wczesnych godzin porannych, w Kiwaczu trudno było znaleźć wolne miejsce. A na domówce było tylu ludzi, że nawet przyjechała milicja, żeby nas uspokoić… Na szczęście obyło się bez problemów. Poznałam kilku Rosjan, ale wszyscy mieli około trzydziestki i byli żonaci, więc nie bardzo mnie interesowali 😉 Było też tam mnóstwo obcokrajowców, nawet jedna dziewczyna z… jakiegoś egzotycznego kraju, zapomniałam jakiego. Oj, pamięć mnie zawodzi… 😉 Nawet dzięki Timowi udało nam się mniej zapłacić za taksę – 100 rubli na 3 osoby zamiast 120. Jestem zdumiona, że udało mu się wytargować niższą cenę (i że on zawsze tak robi), bo wydawało mi się, że Rosjanie obcokrajowcom nigdy nie spuszczają z ceny.

Tim cały czas mnie przedrzeźnia, tzn. mój polski akcent. Ahh ci Anglicy, już zupełnie nie wierzę w ich kulturę 😉 Choć już dawno nie słyszałam tyle razy w tak krótkim czasie, że mój angielski jest niesamowity 😀 Przykro mi, nie mogę tego powiedzieć o waszym rosyjskim, moi drodzy angliczanie 😛

Dzisiaj Ulla przyszła do mnie o 17.00 i zjadłyśmy razem obiad, a potem poszłyśmy do kawiarni i rozstałyśmy się ok. 22.30, więc w końcu spędziłyśmy trochę więcej czasu razem. Ira i Tamara poszły na czyjeś urodziny, więc byłyśmy w domu same. Niestety jutro – ostatniego dnia jej pobytu – będzie miała bardzo mało albo zero czasu, żeby się spotkać.

Kolejna niespodzianka – oprócz zamążpójścia, Ulla rozważa również zajście w ciążę 😀 No proszę, nie widziałam jej tylko kilka miesięcy, i nagle tyle zmian w jej życiu 😉 A jeszcze niedawno twierdzili z Michaiłem, że zaręczyli się tylko dla świętego spokoju, i o ślubie pomyślą za kolejne 3-4 lata. Rozmawiałam z nią również o pożyczce i ona bardzo chciałaby mi pożyczyć swoje pieniądze, ale niestety musiałaby je mieć z powrotem przed wakacjami, a ja najwcześniej przecież mogę oddać pierwszą ratę we wrześniu, bo tylko w wakacje będę pracować. Jej rodzice są prawdopodobnie zbyt skąpi, ale postara się spytać matki. Ewentualnie przyszedł jej na myśl jej obecny przyjaciel i zarazem były chłopak, który jest dosyć bogaty, ale nie może zagwarantować, że on również nie jest skąpy. Ulla twierdzi, że to przypadłość fińskiego narodu. Ponieważ siostra Ulli właśnie wyszła za mąż (a właściwie się ożeniła, bo jest lesbijką), odpada nocowanie u niej, gdy (tzn. jeśli) pojadę do St. Petersburga. Jeśliby jechało parę osób i moglibyśmy razem wynająć jakiś hostel, to byłoby całkiem OK, ale sama… Hmm.

Rozmawiałam z Ullą o naszych dysertacjach, i tak jak myślałam, ona właściwie skończyła robotę – napisała już ponad 8000 słów, czyli tyle, ile wymagają! Mój Boże, jak ona tego dokonała. Moja dysertacja wciąż nietknięta. Nie widzę zbyt wiele szans na zrobienie czegokolwiek w Pietrozawodsku – internet jest zbyt wolny, dostęp do nowych rosyjskich filmów bardzo ograniczony, zasoby biblioteki raczej mizerne, choć oczywiście jeszcze wszystko to dokładnie posprawdzam… Kiedyś… 😉 Ludzie z innych uniwerków nie muszą pisać żadnych prac, więc wyobraźcie sobie – zero esejów, zero egzaminów, żyć, nie umierać. A nade mną ta cholerna dysertacja non stop wisi…

Ulla powiedziała, że już w ogóle nie słyszy w moim rosyjskim polskiego akcentu, no ale ona jest obcokrajowcem. Myślę, że rzeczywiście mój rosyjski szybko poprawia się, ale wciąż jestem załamana moim „aktywnym” poziomem języka, tzn. biernie jest po prostu świetnie, ale gdy mówię, mój zasób słów i znajomość gramatyki pozostawiają naprawdę wiele do życzenia… Muszę coś z tym zrobić, i to sama, bo na zajęciach z razgowornoj praktiki mało tak naprawdę się wypowiadamy, nasza nauczycielka (Marina Borisowna) jest niezłą gadułą i potrafi większość czasu spędzić opowiadając nam różne historie. Nie mam jej tego za złe, bo tak czy inaczej najlepiej się ćwiczy język mówiony w codziennym życiu, a nie na zajęciach.

Nasza kujoneczka Ulla dostała też nagrodę naszego wydziału za najlepsze eseje z przedmiotu „Rosyjska literatura XIX-wieku”. Było to, uwaga, 20 funtów… Lepsze niż najlepsza komedia, nieprawdaż? A ponieważ wysłano jej czek pocztą do Finlandii, a w Finlandii za realizowanie czeków pobiera się prowizję, dostała tak naprawdę 13 euro… Hehe.

To niesamowite, że Ulla i Michaił z taką łatwością bez siebie wytrzymują. Okazuje się, że w ogóle do siebie nie dzwonią i prawie nie pisują. Na dodatek mają w perspektywie właściwie życie osobno, bo Michaił chce pracować w Anglii, a Ulla w Rosji. Jest to chyba dylemat wielu „współczesnych” par – np. Kamil chce obecnie żyć w Hiszpanii, a ja w Anglii, na dodatek nigdy nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy za kilka lat, może się okaże, że będę musiała się jeszcze nauczyć japońskiego? Albo że będzie chciał mieć ze mną piątkę dzieci? Albo że zostanie mormonem? 😛 Ale tak czy inaczej, Rosja i Anglia to dwa bardzo odległe kraje, podróżowanie między którymi jest szczególnie utrudnione… I, swoją drogą, jak daje się zauważyć, to Rosja izoluje się od Europy, nie odwrotnie. Grisza, który zajmuje się formalnościami związanymi z naszymi wizami, powiedział, że każdego roku reguły stają się coraz ostrzejsze, tak że nie wiadomo, co będzie za kilka lat…

Może się okazać, że nie damy z Kamilem rady spotkać się w czasie mojego reading week… Wydostanie się z Rosji, tudzież dostanie się do niej, jest po prostu zbyt drogie. To by był dla mnie straszny cios (lewy sierpowy?), bo ostatnio żyłam jedynie świadomością, że moglibyśmy się zobaczyć już za mniej niż miesiąc… Ale gdy pomyślę, że jednak za trzy miesiące… Brrr.

Muszę stwierdzić, że rozkręciłam się trochę, na początku po przyjeździe nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, z nikim się zaznajamiać, trochę mi to przeszło. Tim jest w porządku, choć nadal czasem mnie irytuje, ale nie czuję do niego takiej antypatii jak na początku, od kiedy zdobył mój nr tel (nie ode mnie, bo go nie lubiłam :P), zawsze daje mi znać, jeśli on i inni gdzieś wychodzą. A wychodzą codziennie. Mają zdrowie te młode byczki 😉 Ba, nawet widzę, że zaczęły się formować pierwsze związki, całkiem szybko, jak na tę rybozimną nację (niech żyją stereotypy, a co tam!). My z Marią też już uformowałyśmy związek, a co.

Dzisiaj Irina mi powiedziała, że Irma aż się posikała, kiedy wróciłam o 4.00 nad ranem do domu. Nie wiem czy ze stresu, czy z radości. Niby taki kulturalny pies, a sika na dywan? Nieładnie. Następnym razem gdy będę wychodzić na imprezę, kupię jej pieluszkę. Zanotować: kolejny powód, dla którego lepiej mieć kota. A Irmę dzisiaj ostrzygli i wygląda przezabawnie, zrobiłam jej parę zdjęć.

05.10.2008

Wczoraj wracając do domu koło 23.00 po raz pierwszy zauważyłam, że w weekendy wieczorem całe miasto budzi się do życia – młodzież spływa zewsząd do centrum, a ponieważ puby są pełne, a zresztą alkohol w nich dużo droższy, imprezują po prostu na ulicy, na przystankach, w parkach, w samochodach, wszędzie. Trzeba przyznać, że Pietrozawodsk staje się wówczas nie do poznania – tak senny w ciągu dnia, nagle tętni życiem.

Dzisiaj spotkałam się z Marią, Andrew i Katią, tą Rosjanką, o której pisałam wcześniej. Rozmawialiśmy częściowo po rosyjsku, a częściowo po angielsku, bo ona uczy się angielskiego na uniwerku. Studiuje prawo i choć jest na drugim roku, to ma dopiero 18 lat. Jeszcze lepiej niż w Anglii, gdzie ludzie na drugim roku mają 19 lat. My w Polsce mamy oczywiście najgorzej, bo mając 19 lat, dopiero kończymy średnią szkołę. To takie niesprawiedliwe. I oczywiście reforma edukacji u nas polegała na zmianie systemu z 8 + 12 na 6 + 3 + 3, więc NIC się nie zmieniło. A wystarczyłoby rok wcześniej pójść do szkoły, co wprowadzają u nas już nie wiem od kiedy – zresztą wydaje mi się, że nawet gdy wprowadzą, nadal będzie się kończyło szkołę w tym samym wieku… Czy nie?

Komentowanie zamknięte.